Pamięci Tych co już w Krainie Wiecznych łowów - niech im tam Polska Knieja szumi
Zaduszki …
Idziesz przez życie niedbałym krokiem
I tak ci mija wciąż rok za rokiem,
Stawiając kroki, nie myślisz tego,
Że może nie być już następnego!
Przeto żyć warto z czystym sumieniem
Aby pozostać dobrym wspomnieniem
I by nie padły słowa złe, brzydkie,
Nad twym ostatnim ziemskim przybytkiem,
By zimny kamień mógł ożywić kwiat
I jasny błysk znicza rozświetlił świat ….
Pan Michał
Wspomnienie to poświęcam niezwykłej postaci z białowieskich ostępów, jaka był śp. gajowy – Pan Michał Protasiewicz – niech mu ukochana Puszcza wiecznie szumi !
Zdarzyło się pewnego roku, że z jakichś tam służbowych względów nie pojechałam na rykowiska do mojej ukochanej, bukowej kniei. Kolega, który zajmował „wysoki stołek” w ministerstwie leśnictwa, widząc moją zbolałą minę, zaproponował, że mi załatwi tzw. „dożynkowy” odstrzał byka i łani na terenie otuliny Parku Białowieskiego.
Oczywiście było już po rykowisku – ale co tam – byle w las!
Jak zwykle w tym czasie, nie mając jeszcze własnego środka lokomocji - musiałam namówić kogoś z kolegów na wyjazd. Udało się – jedziemy do dyr. OZLP Białystok odebrać odstrzały!
Na miejscu – kiedy opuszczaliśmy urząd, któryś z pracowników wskazał nam niepozorną postać w wyświechtanym mundurku, mówiąc – to jest pan Michał, miejscowy gajowy, on was zaprowadzi do łowiska, wskaże rewir i kwaterę i będzie podprowadzał.
Przywitaliśmy się z panem Michałem – bardzo się ucieszył, że nie będzie musiał tłuc się do domu autobusem i dymać od przystanku piechotą do domu, tylko – jak sam określił – „pojadzie jak panisko”.
Zabrałam ze sobą na wyjazd flaszkę 40-letniej dziadkowej ratafii, więc na powitanie, pan Michał został poczęstowany kusztyczkiem – mlasnął językiem, oczy mu się zaświeciły i westchnął – uch, silna ona!
Po drodze – pam Michał, rozgrzany napitkiem rozgadał się na dobre. O tym jak to w czasie wojny wywieziono go na Sybir, jak trafił do Andersa i w końcu pod Monte Cassino gdzie z plutonem fizylierów szturmował wzgórze. „Pani – taż my poszli całym plutonem, a wróciwszy sam jeden!” Kiedy dowiedział się, że mój śp. Ojciec torował im drogę, dowodząc batalionem ciężkiej artylerii, stwierdził stanowczo – „pani – taż ja pani w ręcach tych jeleni przyniosę”!
Po przyjeździe na kwaterę, która mieściła się na poddaszu leśniczówki, stwierdziłam, że nie będę nic pichcić, tylko pojedziemy do Białowieży na obiad – oczywiście pan Michał z nami!. Jechaliśmy po liniach leśnych to i tam skręcając, a ja bacznie obserwowałam puszczę. Przy obiedzie mój kierowca zamówił jakieś „procenty” i koniec końców na mnie padło być kierowcą w powrotnej drodze. Zrobiło się ciemno, a ja, aby nie zmylić drogi, wciąż pytałam pana Michała jak mam skręcać, aż w końcu nasz przewodnik stwierdził – „ja już zgubiwszy się, tak jedź pani po swojemu, może trafim” i ….trafiłam! Następnego dnia przed świtem już zaczęliśmy łowy, ale – mimo codziennych rannych i wieczornych podchodów – św. Hubert całkiem odwrócił oblicze i nie widziałam ani ogona, natomiast jelenie rzeczywiście były w miejscach gdzie pan Michał nas prowadzał, tylko robiły nas w balona! Samochód zwykle został na drodze i po powrocie do niego widzieliśmy świeżutkie, ciepłe jeszcze ślady tuż obok!
Przed każdym wyjściem w teren pan Michał uprzedzał – „aby ino strzelaj pani tak co by nie poszło, bo jak pójdzie przez granicę – propał!” A kiedy w czasie jazdy po liniach pytałam – panie Michale, a dalej jak, prosto? Często padała odpowiedź „nu nie koniecznie, bo można z granicę trafić, a stamtąd, to już bez Moskwę się wraca”.
Kiedyś, przy kolacji pan Michał rozgadał się znów – pani, ja tu był największy kłusownik kiedyś, aż przyjechał najwyższy z Białegostoku, zawołał mnie i powiedział – ty ich wszystkich tutejszych znasz, to ja ciebie zrobię gajowym, a ty ich przypilnujesz. Tak ja, pogadawszy z miejscowymi, powiedział – jak chceta kłusować, to nie w moim rewirze i posłuchali. Ale pani – u mnie taka niewyparzona gęba, że ja już dwa razy lesniczym był i nazad gajowym się ostał! I patrz pani – moja rodzinna chałupa pare kilometrów stąd, a one mnie mówią, że to zagranica!
Tak mijał dzień za dniem przy opowieściach pana Michała, aż nadszedł czas wyjazdu. Ostatnia kolacja i po niej mieliśmy odwieźć naszego przewodnika do domu. Było już ciemno, kolega wsiadł za kierownicę, pan Michał obok, a ja otworzyłam tylne drzwi, wrzuciłam na siedzenie kurtkę i w tym momencie …kolega ruszył i odjechał z trzaskiem tylnych drzwi. Pomyślałam – głupi dowcip, ale ja was też urządzę! Schowałam się z sągiem drewna i czekam. Nie minęło dziesięć minut – wrócili i słyszę jak pan Michał lamentuje – musi pani nam wypadła i zgubiwszy się! I co my teraz zrobim! Żal mi się go zrobiło, więc po chwili wylazłam i co się okazało – kiedy kurtka wpadła na siedzenie, kolega myślał, że to ja! Było wiele śmiechu, odwieźliśmy naszego gawędziarza do domu i pożegnawszy serdecznie udaliśmy się w powrotną drogę wśród mgieł, które wstały z moczarów i snuły się jak duchy, pełni wrażeń i wcale nie żałując, że „na pusto, gdyż znajomość z niezwykłym człowiekiem, jakim był pan Michał i obcowanie z prastarą Puszczą – wryło się w pamięć na zawsze!
Chcesz coś sprzedać lub kupić, oferujesz usługi, szukasz pracownika lub pracy?
Pamięci Tych co już w Krainie Wiecznych łowów komentarze opinie
Takich panów „Michałów” jest wielu w polskich lasach i puszczach, kochających las i wszystko, co z nim związane, przyjaźni ludziom, a przede wszystkim nam myśliwym, których traktujemy w takich spotkaniach, jak ikony świętości lasu. Na naszych szlakach łowieckich spotykamy ich wielu, zawsze przyjaznych, uczynnych i pomocnych, czasem i towarzyszy naszych polowań i łowów. Jakże godnym jest, Ich, przez nas myśliwych wspominanie i wspomnienie, szczególne w nadchodzącym okresie przeżywania ich odejścia w Krainę wiecznych łowów, Niechaj Im Wiecznie Szumią Knieje.