Koleżanki i koledzy,chciałbym zacząć moim zdaniem ciekawy wątek na temat sposobu w jaki wykonujemy polowanie i dlaczego właśnie tak polujemy.Ja na przykład poluję z podchodu,bo pomimo,że ten sposób niekiedy jest bardzo męczący,to przynosi mi najwięcej emocji i satysfakcji.A jak Wy uważacie,co jest lepsze?
Kiedyś wolałem polowanie z podchodu. Teraz wolę zasiadkę, ponieważ zauważyłem że siedząc na ambonie mniej zamieszania czyni się w łowisku. Niejednokrotnie polując z zasiadki widziałem zwierzynę którą "nagonili" mi myśliwi polujący z podchodu. I nikt mi nie wytłumaczy że myśliwy poruszający się bezszelestnie nie płoszy zwierzyny. Nawet jeżeli ona nas nie usłyszy, to nas wyczuje.
Tak właśnie jak mówi Kusy podchód pomimo naszej ostrożności w podchodzeniu jednak płoszymy zwierzynę. Wiadomo ,że w czasie podchodu myślimy,że zwierzyna nas nie widzi i nie słyszy ale nas czuje. Na to są też sposoby ale nie wyeliminujemy naszego zapachu do zera. kilka razy podchodziłem kozły z aparatem chcąc zrobić zdjęcie z podchodu, i okazało się,że płoszyłem więcej jak zeszłem . A podczas zasiadki nawet w lesie na prowizorycznych wzwyżkach miałem o wiele lepsze efekty. Musimy pamiętać,że niektóre ptaki także dają odgłosy,że coś jest nie tak. Na pewno jest podczas podchodu więcej adrenaliny i przeżycia przygody . I co wytrawniejsi łowcy mówią,że oni tylko z podchodu. A le szczególnie w małych kompleksach leśnych to rusza się na pewno zwierzynę. A wiadomo,że nie strzelacie tego pierwszego napotkanego rogacza. Obowiązuje selekcja. Ale podchód będzie zawsze metodą uznaną za bardziej atrakcyjną . Darz Bór.
Zasiadka ma jeszcze inne zalety - więcej czasu na ocenę zwierzyny, mniejsza szansa zwietrzenia myśliwego i co najistotniejsze - dogodniejsze warunki do oddania precyzyjnego strzału.
Koledzy widzę,że zaczyna górować zasiadka,ale popatrzmy teraz na aspekt historyczny łowiectwa,co było pierwsze i dlaczego,jeżeli chodzi o zamieszanie,to popatrzmy na to z innej strony,nasze lasy są pełne turystów a w sezonie grzybiarzy,my się nie wydzieramy na całe gardło"hej Franek gdzie jesteś"w lesie,staramy się poruszać jak najciszej umiemy,a precyzja strzału,żaden myśliwy nie powinien strzelać bez wypracowania 100% pozycji i dokładnej oceny skutków.Druga sprawa to szanse zwierzyny,z podchodu my szukamy jej i nawet w ostatniej sekundzie możemy ją spłoszyć,a na zasiadce ona przychodzi do nas nic nie podejrzewając,a tym bardziej przy żerowisku.Oczywiście są miejsca w których nie da się inaczej polować niż z zasiadki,ukształtowanie terenu,rodzaj łowiska,czy nawet uchwała walnego może nie pozwalać na podchód.
Na temat, z zasiadki, czy podchodu: 1. Polowanie z zasiadki, też jest rodzajem podchodu do miejsca tej zasiadki. 2. Polowanie z podchodu, polega na tym, że myśliwy obiera sobie trasę podchodu, którą wykonuje. Podchód, wykonuje się po trasie odcinkami w taki sposób, że przed pokonaniem każdego wyznaczonego odcinka, należy z ukrycia najpierw go obserwować, po czym zacząć dopiero po nim podchód. Obserwacja kazdego takiego odcinka powinna trwać od kilku do kilkunastu minut, zależnie od występowania w tym rejonie zwierzyny i z bronią w gotowości do jej użycia w kila sekund po ukazaniu się zwierzyny, przecinającej ścieżkę, dukt, drogę, przecinkę itp. 3. Zima, zimą z uwagi na skrzypienie śniegu, gdy nawiążemy zwrokowy kontakt ze zwierzyną, podchodzimy ją w taki sposób, by nasz każdy krok zlewał się z ruchami wykonywanymi przez tą zwierzynę. Dobrze jest też mieć ze sobą materiał ubraniowy, którym owijamy obuwie, pomniejszając / wyciszając jego skrzypienie po śniegu. Podzielność uwagi jest bezwzględna, co do obserwacji ruchów zwierzyny i zlania wykonania kroku. Wraz z tymi poradami - niech Wam Bór darzy !
Na temat, z zasiadki, czy podchodu: 1. Polowanie z zasiadki, też jest rodzajem podchodu do miejsca tej zasiadki. 2. Polowanie z podchodu, polega na tym, że myśliwy obiera sobie trasę podchodu, którą wykonuje. Podchód, wykonuje się po trasie odcinkami w taki sposób, że przed pokonaniem każdego wyznaczonego odcinka, należy z ukrycia najpierw go obserwować, po czym zacząć dopiero po nim podchód. Obserwacja kazdego takiego odcinka powinna trwać od kilku do kilkunastu minut, zależnie od występowania w tym rejonie zwierzyny i z bronią w gotowości do jej użycia w kila sekund po ukazaniu się zwierzyny, przecinającej ścieżkę, dukt, drogę, przecinkę itp. 3. Zima, zimą z uwagi na skrzypienie śniegu, gdy nawiążemy zwrokowy kontakt ze zwierzyną, podchodzimy ją w taki sposób, by nasz każdy krok zlewał się z ruchami wykonywanymi przez tą zwierzynę. Dobrze jest też mieć ze sobą materiał ubraniowy, którym owijamy obuwie, pomniejszając / wyciszając jego skrzypienie po śniegu. Podzielność uwagi jest bezwzględna, co do obserwacji ruchów zwierzyny i zlania wykonania kroku. Wraz z tymi poradami - niech Wam Bór darzy !Dziękuję koledze za fachowy opis jednej z technik polowania z podchodu,jest bardzo szczegółowa i na pewno któryś z kolegów myśliwych skorzysta z niej na polowaniu.A co jeżeli szukamy i podchodzimy konkretną sztukę,a nie przypadkowo spotkaną?DB
Kolego Łukaszu, posłużę się praktycznym wykonaniem podchodu pojedynczej sztuki dzika, bo tylko tego rodzaju zwierzyny może to dotyczyć. W Sylwestra jak każdego roku żegnałem las różnymi wypadami i w różne jego miejsca. Wczesnym popołudniem udałem się do strażnika. Po drodze zajrzałem na kukurydzianą orkę gdzie bywał nocą mój odyniec. Z uwagi na pokrywę śnieżną i ograniczony manewr pojazdem, zwietrzył mnie i zwiał w leśny ostęp. Ważne dla mnie było, że pojawia się, więc zawróciłem do strażnika, u którego przy nalewce trochę pobyłem. Wracając do domu, skręciłem w drogę wiodącą do kukurydzianej orki, zatrzymałem pojazd o wiele wcześniej i wyszedłem pieszo do miejsca widoku orki na której ponownie zobaczyłem "mojego dzika". Śnieg ścięty mrozem skrzypiał pod butami mocno, więc założyłem na buty szmaty i po starych śladach kół ciągnika powoli zbliżałem się do odyńca, w sposób wyżej przeze mnie opisany. Doszełem do skib orki, które swoimi kołnierzami wystawały ponad zmarznięty śnieg. Do odyńca zbliżyłem się na strzał. Dzieliło nas niewielkie wybrzuszenie pola, które dawało mi osłonę, by dzik nie dostrzegł mnie lub nie zwietrzył. Szukałem osłony przed atakiem dzika gdybym go zranił. Taką osłoną był rów melioracyjny za moimi plecami, lub zwyżka na dębie, do której mógłbym dobiec, więc wyczekiwałem na ustawienie się odyńca i swojej pozycji względem niego. Na tych moich manewrach zegar wybił Sylwestrową północ. Kniejówkę miałem załadowaną kulą i breneką, zaś w lewej garści podtrzymującej lufę trzymałem zapasowe naboje. Księżyc świecił mocno przy gwiaździstym niebie, było widno jak w dzień. Tak przygotowany, odpaliłem na komorę. Ruszył rażony siarczyście, zrobił pętlę na polu i znikł w chaszczach otaczających wysokopienną ścianę lasu, gdzie po kilkudziesięciu metrach na starodrzewiu zwalił się ! To był mój najbardziej udany Sylwester po 3 miesiącach uganiania się za Nim.
Polowanie z podchodu czy zasiadka? Bardzo ciekawie na ten temat napisali kol. nemrod73@ i Skalnik@. Uważam, że obydwie metody polowania mają swoje miejsce w całym spektrum polowań. Niewątpliwie podchód jest pierwotnym sposobem podejścia do zwierzyny. Jednak jest niezmiernie trudny. Wymaga nie tylko znajomości topografii łowiska i miejsc bytowania zwierzyny ale przede wszystkim umiejętności cichego poruszania się po lesie z wykorzystaniem wszelkich warunków terenowych i pogodowych do cichego poruszania się. Najczęściej żyjemy w mieście, posiadamy niską sprawność ruchową i idąc n.p. po schodach w bloku tak człapiemy, że słychać nas od parteru, aż po poddasze. Do takiego stanu sprawności ruchowej nikt się publicznie nie przyzna. Natomiast będzie przedstawiał polowanie z zasiadki jako jedyny skuteczny sposób pozyskania grubego zwierza. Jeżeli wypad do lasu nie skończy się odstrzałem taki zwolennik zasiadki będzie przekonywał, że podszedł cichutko do ambony, przesiedział wiele godzin, a zwierz po prostu nie wyszedł. Co będzie także prawdą. Nie zauważy tylko, że idąc do tej ambony pozostawił tyle zapachów "z drogerii" i narobił tyle hałasu wokół, że zwierzyna postanowiła w tym czasie odwiedzić inny rewir lasu.
Pamiętam z przed wielu, wielu lat moje młodzieńcze wypady do lasu i podchód do dzika. Brałem horyrontalny ekspres ojca jeden lub dwa naboje i musiałem wyjść niezauważony z domu, przejść przez nieduże pola uprawne, a później nieużytki wokół stawów hodowlanych i podejść do lasu. Tam montowałem ekspres i rozpoczynał się podchód. Mimo dobrej znajomości łowiska cały czas musiałem poruszać się cichutko pod wiatr i uważać na leśniczego, który mógł stać za każdym drzewem. Miał na mnie baczenie i słyszał każdy strzał w lesie. Dlatego wiele udanych podejść na bliski strzał (kal.9,3x72R) kończyło się metalicznym stuknięciem kurka z niezaładowanej broni. Mój strach przed leśniczym, który mógł opowiedzieć ojcu o moich indywidualnych wypadach do lasu był silniejszy niż chęć oddania strzału.
Dziś po latach właśnie tamte podchody są wzorem bezszelestnego poruszania się po lecie, które coraz mnie wiernie próbuję naśladować.
Poluję głównie z podchodu. To daje mi największą radość. Tym bardziej, że za każdą remizą czeka na mnie niespodzianaka, przeżycia są wspaniałe. Z resztą ja moge siedzieć i czekać ale tylko na swoim nęcisku, owszem czasami tez je podchodze ale żadko tam wiatr pasuje dlatego siadam wczesniej i czekam. Natomniast podchód to dla mnie nie tylko polowanie samo w sobie to tez odpoczynek, spotkanie z przyrodą, szczęście ducha. Najpiekniej po deszczu ech zaraz wychodzę:) Takie podchody to dobry sposónb na poznanie łowiska i zwierzyny w nim bytującej polecam DB
punkt widzenia zależy od patrzenia. wszytko zależy kto co woli ja osobiście poluje z podchodu ale zdarza sie tez ze z zasiadkidziki strzelam mówie zależy od myśliwego...
Kolego łowcu - jeśli powyżej przeczytałeś mój opis podchodu dzika na kukurydzianej orce, to zapraszam do zagadki - odpowiedzi - jak znalazłem tego dzika po moim strzale, bo oczywiste, że trafiłem go, ale jego reakcja na trafienie i zachowanie się po strzale nie wskazywała na trafienie śmiertelne. Jestem ciekaw odpowiedzi, bo sposób szukania takiego dzika bez psa, który pozostał w samochodzie nieopodal wsi, jest największym zagrożeniem dla myśliwego. Więc póki co zachęcam do zgadywanki, a ja odpowiem czynnościami jakie wykonałem w tym celu, więc wytęż umysł i pokaż swój kunszt sztuki myśliwskiej !
Kolego łowcu - jeśli powyżej przeczytałeś mój opis podchodu dzika na kukurydzianej orce, to zapraszam do zagadki - odpowiedzi - jak znalazłem tego dzika po moim strzale, bo oczywiste, że trafiłem go, ale jego reakcja na trafienie i zachowanie się po strzale nie wskazywała na trafienie śmiertelne. Jestem ciekaw odpowiedzi, bo sposób szukania takiego dzika bez psa, który pozostał w samochodzie nieopodal wsi, jest największym zagrożeniem dla myśliwego. Więc póki co zachęcam do zgadywanki, a ja odpowiem czynnościami jakie wykonałem w tym celu, więc wytęż umysł i pokaż swój kunszt sztuki myśliwskiej !Zagadka nie jest taka łatwa,nasuwa wiele pytań,czy wiał wiatr,jak daleko
od dzika była ściana lasu,ja powiem,jak ja bym szukał nie mając psa
przy sobie,pierwsze,co po strzale,jeżeli dzik zakręci koło,to strzał na
pewno jest śmiertelny,na zmrożonym śniegu słychać jak biegnie i można
odczytać jak się zachowuje pomimo,że znikną nam z pola widzenia,na
zestrzale i po śladach ucieczki na śniegu również można odczytać
prawdopodobną jakość trafjenia,farba,a dokładniej jej ilość i kolor na
zestrzale i drodze ucieczki również jest bardzo ważna,aczkolwiek przy
silnym mrozie ilość farby nie zawsze odpowiada jakości
trafienia,ponieważ u dzika może nastąpić skurcz i dzik od razu nie
zafarbuje odpowiednio i pamiętajmy,że trafienia nie śmiertelne również
mogą obficie farbować,tak więc należy połączyć wszystkie
czynniki,zachowanie po strzale,szelest i odgłosy które słyszymy oraz
pozostawione ślady,oraz należy dać dzikowi trochę czasy,jak to mówią na
przysłowiowe spisanie testamentu.Dzik strzelony na wątrobę jak zalegnie i
się trochę rozluźni zaczyna obficie farbować i śmierć następuje
szybko,natomiast podniesiony zbyt szybko potrafi przebiec kilka
kilometrów,zanim znowu się położy.Księżyc w lesie daje cienie,co bardzo
utrudnia,a latarka,nawet najmocniejsza nie zawsze pomaga,ponieważ w
podszycie przy świetle latarki pole widzenia jest bardziej ograniczone
niż przy świetle księżyca.Większość kal.na dziki,przy strzale do 80m
przebija tuszę na wylot każdego dzika przy dobrym trafieniu i rozbryzg
farby na wylocie również dużo nam powie o jakości trafienia.Ja po
strzale odczekałbym w miejscu z którego strzelałem jakieś
10-15min(spalenie papierosa)nasłuchując nietypowych dźwięków,poszedłbym
na miejsce zestrzału i dalej drogą ucieczki dzika oceniając na swój
sposób jakość trafienia i sposób zachowania dzika.po dojściu do ściany
lasu,jeżeli warunki,a dokładniej gęstość podszytu pozwoliłaby na to
starałbym się sięgnąć pośladach jak najdalej światłem latarki i
wypatrywałbym leżącego dzika(dzik po strzale komorowym,takim 100%-ym
może pobiec nawet 150-200m)wchodząc w las odrał bym trasę oczywiście
uzależnioną od tropów dzika,ale dającą mi w danej sytuacji możliwy
maximum bezpieczeństwa,czyli od drzewa do drzewa,oczywiście broń
przygotowana do strzału i latarka w ręce pod bronią i krok po kroku
nasłuchując odgłosów(ciężko ranny dzik,który zaległ wydaje odgłosy
sapania i jęczenia a w mroźną noc słychać to z daleka)przemieszczałbym
się wzdłuż śladów dzika starając się ocenić po nich jego stan,po
zlokalizowaniu miejsca zalegnięcia dzika w zależności od sposobu
zalegnięcia(na boku zazwyczaj nie żyje,podkulony na brzuchu może ożyć w
najmniej oczekiwanym momencie)podchodziłbym,robiłbym to raczej od tyłu z
bronią wycelowaną w dzika gotowy do strzału.A tak na prawdę to na pewno
pojechałbym do domu po psa,a nawet dwa psy:)Bo odwaga nie zawsze idzie w
parze ze zdrowym rozsądkiem.Darz Bór
Polowanie z podchodu czy zasiadka? Bardzo ciekawie na ten temat napisali kol. nemrod73@ i Skalnik@. Uważam, że obydwie metody polowania mają swoje miejsce w całym spektrum polowań. Niewątpliwie podchód jest pierwotnym sposobem podejścia do zwierzyny. Jednak jest niezmiernie trudny. Wymaga nie tylko znajomości topografii łowiska i miejsc bytowania zwierzyny ale przede wszystkim umiejętności cichego poruszania się po lesie z wykorzystaniem wszelkich warunków terenowych i pogodowych do cichego poruszania się. Najczęściej żyjemy w mieście, posiadamy niską sprawność ruchową i idąc n.p. po schodach w bloku tak człapiemy, że słychać nas od parteru, aż po poddasze. Do takiego stanu sprawności ruchowej nikt się publicznie nie przyzna. Natomiast będzie przedstawiał polowanie z zasiadki jako jedyny skuteczny sposób pozyskania grubego zwierza. Jeżeli wypad do lasu nie skończy się odstrzałem taki zwolennik zasiadki będzie przekonywał, że podszedł cichutko do ambony, przesiedział wiele godzin, a zwierz po prostu nie wyszedł. Co będzie także prawdą. Nie zauważy tylko, że idąc do tej ambony pozostawił tyle zapachów "z drogerii" i narobił tyle hałasu wokół, że zwierzyna postanowiła w tym czasie odwiedzić inny rewir lasu.
Pamiętam z przed wielu, wielu lat moje młodzieńcze wypady do lasu i podchód do dzika. Brałem horyrontalny ekspres ojca jeden lub dwa naboje i musiałem wyjść niezauważony z domu, przejść przez nieduże pola uprawne, a później nieużytki wokół stawów hodowlanych i podejść do lasu. Tam montowałem ekspres i rozpoczynał się podchód. Mimo dobrej znajomości łowiska cały czas musiałem poruszać się cichutko pod wiatr i uważać na leśniczego, który mógł stać za każdym drzewem. Miał na mnie baczenie i słyszał każdy strzał w lesie. Dlatego wiele udanych podejść na bliski strzał (kal.9,3x72R) kończyło się metalicznym stuknięciem kurka z niezaładowanej broni. Mój strach przed leśniczym, który mógł opowiedzieć ojcu o moich indywidualnych wypadach do lasu był silniejszy niż chęć oddania strzału.
Dziś po latach właśnie tamte podchody są wzorem bezszelestnego poruszania się po lecie, które coraz mnie wiernie próbuję naśladować.Ciekawy post kolego,przytoczę tu jedną z moich wypraw z moim kol. młodym myśliwym który poprosił mnie,żebym mu pokazał jak poluję z podchodu.Po przejściu 20m od samochodu kazałem mu się wrócić i opróżnić kieszenie,bo idąc jego ubranie wydawało tak dziwne odgłosy,że ptaki przestały śpiewać i on zaczął wyciągać najpierw klucze od domu,garażu,szafki w pracy,samochodu i tylko on wie czego jeszcze,następnie amunicje,a ze dwie paczki miał upchane po kieszeniach,zapytałem czy na wojnę idzie,imonety,chyba specjalnie poszedł rozmienić stówkę na bilom,pół wiaderka złomu miał.Idziemy,20m i powrót,zamek od bluzy wali jak młotek,bluza szeleści jak folia aluminiowa,a buty skrzypią jak stare drzwi,dałem mu swoją zapasowa bluzę i buty.Idziemy,20m i powrót,motylki i pasek od broni skrzypią,pasek pociągnąłem silikonem,a motylki przesmarowałem.Idziemy,a on łamie wszystkie możliwe do złamania gałęzie pod nogami,tłumaczę mu,że nie idziemy pędzić zwierzyny tylko podchodzić,nie pomogło i podchód skończył na ambonie,bo brakło mi nerwów.DB
Bardzo często jest tak jak kolega napisał. W większości przypadków my już nie potrafimy bezszelestnie poruszać się w łowisku. Życie w mieście na nowoczesnej wsi pozbawiło nas tych pierwotnych umiejętności. Cywilizacja nie wymaga już od nas tych umiejętności i zatracamy je.
Wiele lat temu nasz wielki szermierz i myśliwy Jerzy Pawłowski powiedział takie zdanie. - Każdy z nas rodzi się myśliwym tylko współczesna cywilizacja uwalnia nas od tego obowiązku-
Dlatego dziś klasyczny podchód tak nam słabo wychodzi. Jednak są myśliwi, którzy ćwiczą tą technikę i osiągają piękne wyniki. Za przykład może posłużyć podchód z łukiem na grubego zwierza. Trzeba wykorzystać wszelkie warunki, żeby podejść zwierza blisko lub bardzo blisko….
http://www.youtube.com/watch?v=N0UJsEPAVQw&feature=related
No niestety w naszym kraju prawo jeszcze zabrania polować z łukiem,ale możemy spróbować podchodu łuczniczego z naszą bronią i wyznaczyć granicę np strzelam z 20m,kozioł,czy jeleń byk bez większego problemu daje się podejść na bliższe odległości,ale polecam łanie,czy sarny,te są naprawdę czujne i reagują na byle szmer.
Ma kolega rację. Z łukiem nie wolno. Ale nie tylko. Nie wolno polować z użyciem śrutowej strzelby czarnoprochowej. Również nie wolno polować przy użyciu czarnoprochowego sztućca. Na mniejsze gryzonie też nie wolno polować z .17HMR lub z .22 Hornet.
Jednak wolno polować na drapieżniki n.p. .375H&H magnum jak ktoś się uprze lub dla przykładu na zwierzynę płową z .450 Rigby Rimless lub większym. W każdym razie formalnie nie podpadnie pod krajowe przepisy mimo dziwnego doboru kalibru.
Kolego "Koser", miło wspominasz młodzieńcze lata, tak się rosło w myśliwego. Nie przywołałbym treści twojego postu, gdyby nie ten jeden nabój. Dla mnie, to może 3, a najwięcej 5 naboi zabierałem na polowania indywidualne, tak mnie nauczył mój przyjaciel myśliwy i leśnik. On nigdy nie nosił więcej, i przy tym wyśmiewał tych, co nosili ze sobą podręczne magazyny. A bywa czasami, że warto mieć więcej naboi. Ja ich miałem jeszcze w zapasie 3, w podręcznym schowku kolby mojej kniejówki. Stara broń była wyposażana w takie schowki, to była dobra rzecz, wspominają starzy myśliwi. Ale warto zawsze zabezpieczać wystarczającą ilość naboi na nieprzewidziane okazje, które przecież się nam często zdarzają.
I taki kunszt oraz przekaz bogatego doświadczenia w tej "zagadce" wykazał Skalniak, który nakreślił rożne warianty sytuacji. W mojej, którą opisałem, istota polegała na tym, że dzik po strzale wpadł w obszar przyległego do starodrzewia, szerokiego pasa chaszczy, poprzerastanego dzikimi zarostami trudnych do przebycia świerczyny, wrzosów i iglaków, więc wejście w nie było wykluczone. Ze względu na własne bezpieczeństwo, udałem się w głąb wysokiego lasu i na nim starałem się znaleźć krwawy trop jego ucieczki, a nie znajdując, zawężałem poszukiwanie. Pierwszy jego krwawy trop znalazłem na nawietrznym nalocie śnieżnym sosen, o które w ucieczce ocierał się, albo o nie uderzał. Na drodze ucieczki natrafił na dół po sadzonkach i wpadł do niego i w nim już pozostał. Z uwagi na ściemnienie w lesie, nie zauważyłem tego dołu i wyglądało początkowo na to, że dzik gdzieś "wyparował ". W tej sytuacji, zacząłem go poszukiwać metodą opisaną przez "Skalniaka", od sosny do sosny...
nemrod73@ Z tymi nabojami masz całkowitą rację. Ten drobny szczegół z życiorysu, który opisałem przeżywałem w wieku 16 może 17 lat. Amunicja była droga, ojciec miał wyliczone naboje po które trzeba było jeździć do samego Wrocławia.
Ten jeden nabój ile w tym pokory ile refleksji . Zanim strzelę nie myślę o tym ile mam w magazynku i w kieszeniach i w szafie. Tylko ten jeden jak go muszę szanować i w maksymalny sposób wykorzystać skutecznie. Daje wiele do myślenia i rozważenia dla wszystkich tych młodych szczególnie . Dla takich wiadomości właśnie lubię słuchać doświadczonych i etycznych kolegów,żeby w przyszłej przygodzie łowieckiej móc tą wiedzę wykorzystać w jak najlepszy sposób. Darz Bór.
Temat z podchodu, czy z zasiadki zakończyłbym tym, że pogadaliśmy sobie, sugerowani różnymi wypowiedziami i zagubiliśmy istotę tych form i sposobów polowań, wynikającymi przecież z różnych uwarunkowań i miejsc bytowania zwierzyny. Na ten istotny problem zwrócił uwagę kol. Skalniak w końcowej treści swego postu z 3 maja br. Efektywny wyjazd do łowiska, zakłada konkretny cel wyjazdu, miejsce i zwierzynę oraz sposób polowania. Nie da się tak zwyczajnie, lubić takiej, czy innej formy polowania i ją uprawiać. Myśliwy, powinien jedynie znać dobrze sposób i stosować go w zależności od wielu okoliczności, w których się znajdzie w łowisku, a przyczyny i okoliczności są nieraz tak prozaiczne i zaskakujące, że trudno byłoby je wymieniać. Dlatego istota dyskusji, co do sposobu, powinna dotyczyć samej techniki, a nie lubienia w myśl zasady, że jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma ! DB - Wam
Koleżanki i koledzy,chciałbym zacząć moim zdaniem ciekawy wątek na temat sposobu w jaki wykonujemy polowanie i dlaczego właśnie tak polujemy.Ja na przykład poluję z podchodu,bo pomimo,że ten sposób niekiedy jest bardzo męczący,to przynosi mi najwięcej emocji i satysfakcji.A jak Wy uważacie,co jest lepsze?
Kiedyś wolałem polowanie z podchodu. Teraz wolę zasiadkę, ponieważ zauważyłem że siedząc na ambonie mniej zamieszania czyni się w łowisku. Niejednokrotnie polując z zasiadki widziałem zwierzynę którą "nagonili" mi myśliwi polujący z podchodu. I nikt mi nie wytłumaczy że myśliwy poruszający się bezszelestnie nie płoszy zwierzyny. Nawet jeżeli ona nas nie usłyszy, to nas wyczuje.
Tak właśnie jak mówi Kusy podchód pomimo naszej ostrożności w podchodzeniu jednak płoszymy zwierzynę. Wiadomo ,że w czasie podchodu myślimy,że zwierzyna nas nie widzi i nie słyszy ale nas czuje. Na to są też sposoby ale nie wyeliminujemy naszego zapachu do zera. kilka razy podchodziłem kozły z aparatem chcąc zrobić zdjęcie z podchodu, i okazało się,że płoszyłem więcej jak zeszłem . A podczas zasiadki nawet w lesie na prowizorycznych wzwyżkach miałem o wiele lepsze efekty. Musimy pamiętać,że niektóre ptaki także dają odgłosy,że coś jest nie tak. Na pewno jest podczas podchodu więcej adrenaliny i przeżycia przygody . I co wytrawniejsi łowcy mówią,że oni tylko z podchodu. A le szczególnie w małych kompleksach leśnych to rusza się na pewno zwierzynę. A wiadomo,że nie strzelacie tego pierwszego napotkanego rogacza. Obowiązuje selekcja. Ale podchód będzie zawsze metodą uznaną za bardziej atrakcyjną . Darz Bór.
Zasiadka ma jeszcze inne zalety - więcej czasu na ocenę zwierzyny, mniejsza szansa zwietrzenia myśliwego i co najistotniejsze - dogodniejsze warunki do oddania precyzyjnego strzału.
Koledzy widzę,że zaczyna górować zasiadka,ale popatrzmy teraz na aspekt historyczny łowiectwa,co było pierwsze i dlaczego,jeżeli chodzi o zamieszanie,to popatrzmy na to z innej strony,nasze lasy są pełne turystów a w sezonie grzybiarzy,my się nie wydzieramy na całe gardło"hej Franek gdzie jesteś"w lesie,staramy się poruszać jak najciszej umiemy,a precyzja strzału,żaden myśliwy nie powinien strzelać bez wypracowania 100% pozycji i dokładnej oceny skutków.Druga sprawa to szanse zwierzyny,z podchodu my szukamy jej i nawet w ostatniej sekundzie możemy ją spłoszyć,a na zasiadce ona przychodzi do nas nic nie podejrzewając,a tym bardziej przy żerowisku.Oczywiście są miejsca w których nie da się inaczej polować niż z zasiadki,ukształtowanie terenu,rodzaj łowiska,czy nawet uchwała walnego może nie pozwalać na podchód.
Na temat, z zasiadki, czy podchodu: 1. Polowanie z zasiadki, też jest rodzajem podchodu do miejsca tej zasiadki. 2. Polowanie z podchodu, polega na tym, że myśliwy obiera sobie trasę podchodu, którą wykonuje. Podchód, wykonuje się po trasie odcinkami w taki sposób, że przed pokonaniem każdego wyznaczonego odcinka, należy z ukrycia najpierw go obserwować, po czym zacząć dopiero po nim podchód. Obserwacja kazdego takiego odcinka powinna trwać od kilku do kilkunastu minut, zależnie od występowania w tym rejonie zwierzyny i z bronią w gotowości do jej użycia w kila sekund po ukazaniu się zwierzyny, przecinającej ścieżkę, dukt, drogę, przecinkę itp. 3. Zima, zimą z uwagi na skrzypienie śniegu, gdy nawiążemy zwrokowy kontakt ze zwierzyną, podchodzimy ją w taki sposób, by nasz każdy krok zlewał się z ruchami wykonywanymi przez tą zwierzynę. Dobrze jest też mieć ze sobą materiał ubraniowy, którym owijamy obuwie, pomniejszając / wyciszając jego skrzypienie po śniegu. Podzielność uwagi jest bezwzględna, co do obserwacji ruchów zwierzyny i zlania wykonania kroku. Wraz z tymi poradami - niech Wam Bór darzy !
Na temat, z zasiadki, czy podchodu: 1. Polowanie z zasiadki, też jest rodzajem podchodu do miejsca tej zasiadki. 2. Polowanie z podchodu, polega na tym, że myśliwy obiera sobie trasę podchodu, którą wykonuje. Podchód, wykonuje się po trasie odcinkami w taki sposób, że przed pokonaniem każdego wyznaczonego odcinka, należy z ukrycia najpierw go obserwować, po czym zacząć dopiero po nim podchód. Obserwacja kazdego takiego odcinka powinna trwać od kilku do kilkunastu minut, zależnie od występowania w tym rejonie zwierzyny i z bronią w gotowości do jej użycia w kila sekund po ukazaniu się zwierzyny, przecinającej ścieżkę, dukt, drogę, przecinkę itp. 3. Zima, zimą z uwagi na skrzypienie śniegu, gdy nawiążemy zwrokowy kontakt ze zwierzyną, podchodzimy ją w taki sposób, by nasz każdy krok zlewał się z ruchami wykonywanymi przez tą zwierzynę. Dobrze jest też mieć ze sobą materiał ubraniowy, którym owijamy obuwie, pomniejszając / wyciszając jego skrzypienie po śniegu. Podzielność uwagi jest bezwzględna, co do obserwacji ruchów zwierzyny i zlania wykonania kroku. Wraz z tymi poradami - niech Wam Bór darzy !Dziękuję koledze za fachowy opis jednej z technik polowania z podchodu,jest bardzo szczegółowa i na pewno któryś z kolegów myśliwych skorzysta z niej na polowaniu.A co jeżeli szukamy i podchodzimy konkretną sztukę,a nie przypadkowo spotkaną?DB
Kolego Łukaszu, posłużę się praktycznym wykonaniem podchodu pojedynczej sztuki dzika, bo tylko tego rodzaju zwierzyny może to dotyczyć. W Sylwestra jak każdego roku żegnałem las różnymi wypadami i w różne jego miejsca. Wczesnym popołudniem udałem się do strażnika. Po drodze zajrzałem na kukurydzianą orkę gdzie bywał nocą mój odyniec. Z uwagi na pokrywę śnieżną i ograniczony manewr pojazdem, zwietrzył mnie i zwiał w leśny ostęp. Ważne dla mnie było, że pojawia się, więc zawróciłem do strażnika, u którego przy nalewce trochę pobyłem. Wracając do domu, skręciłem w drogę wiodącą do kukurydzianej orki, zatrzymałem pojazd o wiele wcześniej i wyszedłem pieszo do miejsca widoku orki na której ponownie zobaczyłem "mojego dzika". Śnieg ścięty mrozem skrzypiał pod butami mocno, więc założyłem na buty szmaty i po starych śladach kół ciągnika powoli zbliżałem się do odyńca, w sposób wyżej przeze mnie opisany. Doszełem do skib orki, które swoimi kołnierzami wystawały ponad zmarznięty śnieg. Do odyńca zbliżyłem się na strzał. Dzieliło nas niewielkie wybrzuszenie pola, które dawało mi osłonę, by dzik nie dostrzegł mnie lub nie zwietrzył. Szukałem osłony przed atakiem dzika gdybym go zranił. Taką osłoną był rów melioracyjny za moimi plecami, lub zwyżka na dębie, do której mógłbym dobiec, więc wyczekiwałem na ustawienie się odyńca i swojej pozycji względem niego. Na tych moich manewrach zegar wybił Sylwestrową północ. Kniejówkę miałem załadowaną kulą i breneką, zaś w lewej garści podtrzymującej lufę trzymałem zapasowe naboje. Księżyc świecił mocno przy gwiaździstym niebie, było widno jak w dzień. Tak przygotowany, odpaliłem na komorę. Ruszył rażony siarczyście, zrobił pętlę na polu i znikł w chaszczach otaczających wysokopienną ścianę lasu, gdzie po kilkudziesięciu metrach na starodrzewiu zwalił się ! To był mój najbardziej udany Sylwester po 3 miesiącach uganiania się za Nim.
Polowanie z podchodu czy zasiadka? Bardzo ciekawie na ten temat napisali kol. nemrod73@ i Skalnik@. Uważam, że obydwie metody polowania mają swoje miejsce w całym spektrum polowań. Niewątpliwie podchód jest pierwotnym sposobem podejścia do zwierzyny. Jednak jest niezmiernie trudny. Wymaga nie tylko znajomości topografii łowiska i miejsc bytowania zwierzyny ale przede wszystkim umiejętności cichego poruszania się po lesie z wykorzystaniem wszelkich warunków terenowych i pogodowych do cichego poruszania się. Najczęściej żyjemy w mieście, posiadamy niską sprawność ruchową i idąc n.p. po schodach w bloku tak człapiemy, że słychać nas od parteru, aż po poddasze. Do takiego stanu sprawności ruchowej nikt się publicznie nie przyzna. Natomiast będzie przedstawiał polowanie z zasiadki jako jedyny skuteczny sposób pozyskania grubego zwierza. Jeżeli wypad do lasu nie skończy się odstrzałem taki zwolennik zasiadki będzie przekonywał, że podszedł cichutko do ambony, przesiedział wiele godzin, a zwierz po prostu nie wyszedł. Co będzie także prawdą. Nie zauważy tylko, że idąc do tej ambony pozostawił tyle zapachów "z drogerii" i narobił tyle hałasu wokół, że zwierzyna postanowiła w tym czasie odwiedzić inny rewir lasu. Pamiętam z przed wielu, wielu lat moje młodzieńcze wypady do lasu i podchód do dzika. Brałem horyrontalny ekspres ojca jeden lub dwa naboje i musiałem wyjść niezauważony z domu, przejść przez nieduże pola uprawne, a później nieużytki wokół stawów hodowlanych i podejść do lasu. Tam montowałem ekspres i rozpoczynał się podchód. Mimo dobrej znajomości łowiska cały czas musiałem poruszać się cichutko pod wiatr i uważać na leśniczego, który mógł stać za każdym drzewem. Miał na mnie baczenie i słyszał każdy strzał w lesie. Dlatego wiele udanych podejść na bliski strzał (kal.9,3x72R) kończyło się metalicznym stuknięciem kurka z niezaładowanej broni. Mój strach przed leśniczym, który mógł opowiedzieć ojcu o moich indywidualnych wypadach do lasu był silniejszy niż chęć oddania strzału. Dziś po latach właśnie tamte podchody są wzorem bezszelestnego poruszania się po lecie, które coraz mnie wiernie próbuję naśladować.
Poluję głównie z podchodu. To daje mi największą radość. Tym bardziej, że za każdą remizą czeka na mnie niespodzianaka, przeżycia są wspaniałe. Z resztą ja moge siedzieć i czekać ale tylko na swoim nęcisku, owszem czasami tez je podchodze ale żadko tam wiatr pasuje dlatego siadam wczesniej i czekam. Natomniast podchód to dla mnie nie tylko polowanie samo w sobie to tez odpoczynek, spotkanie z przyrodą, szczęście ducha. Najpiekniej po deszczu ech zaraz wychodzę:) Takie podchody to dobry sposónb na poznanie łowiska i zwierzyny w nim bytującej polecam DB
punkt widzenia zależy od patrzenia. wszytko zależy kto co woli ja osobiście poluje z podchodu ale zdarza sie tez ze z zasiadkidziki strzelam mówie zależy od myśliwego...
Kolego łowcu - jeśli powyżej przeczytałeś mój opis podchodu dzika na kukurydzianej orce, to zapraszam do zagadki - odpowiedzi - jak znalazłem tego dzika po moim strzale, bo oczywiste, że trafiłem go, ale jego reakcja na trafienie i zachowanie się po strzale nie wskazywała na trafienie śmiertelne. Jestem ciekaw odpowiedzi, bo sposób szukania takiego dzika bez psa, który pozostał w samochodzie nieopodal wsi, jest największym zagrożeniem dla myśliwego. Więc póki co zachęcam do zgadywanki, a ja odpowiem czynnościami jakie wykonałem w tym celu, więc wytęż umysł i pokaż swój kunszt sztuki myśliwskiej !
Kolego łowcu - jeśli powyżej przeczytałeś mój opis podchodu dzika na kukurydzianej orce, to zapraszam do zagadki - odpowiedzi - jak znalazłem tego dzika po moim strzale, bo oczywiste, że trafiłem go, ale jego reakcja na trafienie i zachowanie się po strzale nie wskazywała na trafienie śmiertelne. Jestem ciekaw odpowiedzi, bo sposób szukania takiego dzika bez psa, który pozostał w samochodzie nieopodal wsi, jest największym zagrożeniem dla myśliwego. Więc póki co zachęcam do zgadywanki, a ja odpowiem czynnościami jakie wykonałem w tym celu, więc wytęż umysł i pokaż swój kunszt sztuki myśliwskiej !Zagadka nie jest taka łatwa,nasuwa wiele pytań,czy wiał wiatr,jak daleko od dzika była ściana lasu,ja powiem,jak ja bym szukał nie mając psa przy sobie,pierwsze,co po strzale,jeżeli dzik zakręci koło,to strzał na pewno jest śmiertelny,na zmrożonym śniegu słychać jak biegnie i można odczytać jak się zachowuje pomimo,że znikną nam z pola widzenia,na zestrzale i po śladach ucieczki na śniegu również można odczytać prawdopodobną jakość trafjenia,farba,a dokładniej jej ilość i kolor na zestrzale i drodze ucieczki również jest bardzo ważna,aczkolwiek przy silnym mrozie ilość farby nie zawsze odpowiada jakości trafienia,ponieważ u dzika może nastąpić skurcz i dzik od razu nie zafarbuje odpowiednio i pamiętajmy,że trafienia nie śmiertelne również mogą obficie farbować,tak więc należy połączyć wszystkie czynniki,zachowanie po strzale,szelest i odgłosy które słyszymy oraz pozostawione ślady,oraz należy dać dzikowi trochę czasy,jak to mówią na przysłowiowe spisanie testamentu.Dzik strzelony na wątrobę jak zalegnie i się trochę rozluźni zaczyna obficie farbować i śmierć następuje szybko,natomiast podniesiony zbyt szybko potrafi przebiec kilka kilometrów,zanim znowu się położy.Księżyc w lesie daje cienie,co bardzo utrudnia,a latarka,nawet najmocniejsza nie zawsze pomaga,ponieważ w podszycie przy świetle latarki pole widzenia jest bardziej ograniczone niż przy świetle księżyca.Większość kal.na dziki,przy strzale do 80m przebija tuszę na wylot każdego dzika przy dobrym trafieniu i rozbryzg farby na wylocie również dużo nam powie o jakości trafienia.Ja po strzale odczekałbym w miejscu z którego strzelałem jakieś 10-15min(spalenie papierosa)nasłuchując nietypowych dźwięków,poszedłbym na miejsce zestrzału i dalej drogą ucieczki dzika oceniając na swój sposób jakość trafienia i sposób zachowania dzika.po dojściu do ściany lasu,jeżeli warunki,a dokładniej gęstość podszytu pozwoliłaby na to starałbym się sięgnąć pośladach jak najdalej światłem latarki i wypatrywałbym leżącego dzika(dzik po strzale komorowym,takim 100%-ym może pobiec nawet 150-200m)wchodząc w las odrał bym trasę oczywiście uzależnioną od tropów dzika,ale dającą mi w danej sytuacji możliwy maximum bezpieczeństwa,czyli od drzewa do drzewa,oczywiście broń przygotowana do strzału i latarka w ręce pod bronią i krok po kroku nasłuchując odgłosów(ciężko ranny dzik,który zaległ wydaje odgłosy sapania i jęczenia a w mroźną noc słychać to z daleka)przemieszczałbym się wzdłuż śladów dzika starając się ocenić po nich jego stan,po zlokalizowaniu miejsca zalegnięcia dzika w zależności od sposobu zalegnięcia(na boku zazwyczaj nie żyje,podkulony na brzuchu może ożyć w najmniej oczekiwanym momencie)podchodziłbym,robiłbym to raczej od tyłu z bronią wycelowaną w dzika gotowy do strzału.A tak na prawdę to na pewno pojechałbym do domu po psa,a nawet dwa psy:)Bo odwaga nie zawsze idzie w parze ze zdrowym rozsądkiem.Darz Bór
Polowanie z podchodu czy zasiadka? Bardzo ciekawie na ten temat napisali kol. nemrod73@ i Skalnik@. Uważam, że obydwie metody polowania mają swoje miejsce w całym spektrum polowań. Niewątpliwie podchód jest pierwotnym sposobem podejścia do zwierzyny. Jednak jest niezmiernie trudny. Wymaga nie tylko znajomości topografii łowiska i miejsc bytowania zwierzyny ale przede wszystkim umiejętności cichego poruszania się po lesie z wykorzystaniem wszelkich warunków terenowych i pogodowych do cichego poruszania się. Najczęściej żyjemy w mieście, posiadamy niską sprawność ruchową i idąc n.p. po schodach w bloku tak człapiemy, że słychać nas od parteru, aż po poddasze. Do takiego stanu sprawności ruchowej nikt się publicznie nie przyzna. Natomiast będzie przedstawiał polowanie z zasiadki jako jedyny skuteczny sposób pozyskania grubego zwierza. Jeżeli wypad do lasu nie skończy się odstrzałem taki zwolennik zasiadki będzie przekonywał, że podszedł cichutko do ambony, przesiedział wiele godzin, a zwierz po prostu nie wyszedł. Co będzie także prawdą. Nie zauważy tylko, że idąc do tej ambony pozostawił tyle zapachów "z drogerii" i narobił tyle hałasu wokół, że zwierzyna postanowiła w tym czasie odwiedzić inny rewir lasu. Pamiętam z przed wielu, wielu lat moje młodzieńcze wypady do lasu i podchód do dzika. Brałem horyrontalny ekspres ojca jeden lub dwa naboje i musiałem wyjść niezauważony z domu, przejść przez nieduże pola uprawne, a później nieużytki wokół stawów hodowlanych i podejść do lasu. Tam montowałem ekspres i rozpoczynał się podchód. Mimo dobrej znajomości łowiska cały czas musiałem poruszać się cichutko pod wiatr i uważać na leśniczego, który mógł stać za każdym drzewem. Miał na mnie baczenie i słyszał każdy strzał w lesie. Dlatego wiele udanych podejść na bliski strzał (kal.9,3x72R) kończyło się metalicznym stuknięciem kurka z niezaładowanej broni. Mój strach przed leśniczym, który mógł opowiedzieć ojcu o moich indywidualnych wypadach do lasu był silniejszy niż chęć oddania strzału. Dziś po latach właśnie tamte podchody są wzorem bezszelestnego poruszania się po lecie, które coraz mnie wiernie próbuję naśladować.Ciekawy post kolego,przytoczę tu jedną z moich wypraw z moim kol. młodym myśliwym który poprosił mnie,żebym mu pokazał jak poluję z podchodu.Po przejściu 20m od samochodu kazałem mu się wrócić i opróżnić kieszenie,bo idąc jego ubranie wydawało tak dziwne odgłosy,że ptaki przestały śpiewać i on zaczął wyciągać najpierw klucze od domu,garażu,szafki w pracy,samochodu i tylko on wie czego jeszcze,następnie amunicje,a ze dwie paczki miał upchane po kieszeniach,zapytałem czy na wojnę idzie,imonety,chyba specjalnie poszedł rozmienić stówkę na bilom,pół wiaderka złomu miał.Idziemy,20m i powrót,zamek od bluzy wali jak młotek,bluza szeleści jak folia aluminiowa,a buty skrzypią jak stare drzwi,dałem mu swoją zapasowa bluzę i buty.Idziemy,20m i powrót,motylki i pasek od broni skrzypią,pasek pociągnąłem silikonem,a motylki przesmarowałem.Idziemy,a on łamie wszystkie możliwe do złamania gałęzie pod nogami,tłumaczę mu,że nie idziemy pędzić zwierzyny tylko podchodzić,nie pomogło i podchód skończył na ambonie,bo brakło mi nerwów.DB
Bardzo często jest tak jak kolega napisał. W większości przypadków my już nie potrafimy bezszelestnie poruszać się w łowisku. Życie w mieście na nowoczesnej wsi pozbawiło nas tych pierwotnych umiejętności. Cywilizacja nie wymaga już od nas tych umiejętności i zatracamy je. Wiele lat temu nasz wielki szermierz i myśliwy Jerzy Pawłowski powiedział takie zdanie. - Każdy z nas rodzi się myśliwym tylko współczesna cywilizacja uwalnia nas od tego obowiązku- Dlatego dziś klasyczny podchód tak nam słabo wychodzi. Jednak są myśliwi, którzy ćwiczą tą technikę i osiągają piękne wyniki. Za przykład może posłużyć podchód z łukiem na grubego zwierza. Trzeba wykorzystać wszelkie warunki, żeby podejść zwierza blisko lub bardzo blisko…. http://www.youtube.com/watch?v=N0UJsEPAVQw&feature=related
No niestety w naszym kraju prawo jeszcze zabrania polować z łukiem,ale możemy spróbować podchodu łuczniczego z naszą bronią i wyznaczyć granicę np strzelam z 20m,kozioł,czy jeleń byk bez większego problemu daje się podejść na bliższe odległości,ale polecam łanie,czy sarny,te są naprawdę czujne i reagują na byle szmer.
Ma kolega rację. Z łukiem nie wolno. Ale nie tylko. Nie wolno polować z użyciem śrutowej strzelby czarnoprochowej. Również nie wolno polować przy użyciu czarnoprochowego sztućca. Na mniejsze gryzonie też nie wolno polować z .17HMR lub z .22 Hornet. Jednak wolno polować na drapieżniki n.p. .375H&H magnum jak ktoś się uprze lub dla przykładu na zwierzynę płową z .450 Rigby Rimless lub większym. W każdym razie formalnie nie podpadnie pod krajowe przepisy mimo dziwnego doboru kalibru.
Kolego "Koser", miło wspominasz młodzieńcze lata, tak się rosło w myśliwego. Nie przywołałbym treści twojego postu, gdyby nie ten jeden nabój. Dla mnie, to może 3, a najwięcej 5 naboi zabierałem na polowania indywidualne, tak mnie nauczył mój przyjaciel myśliwy i leśnik. On nigdy nie nosił więcej, i przy tym wyśmiewał tych, co nosili ze sobą podręczne magazyny. A bywa czasami, że warto mieć więcej naboi. Ja ich miałem jeszcze w zapasie 3, w podręcznym schowku kolby mojej kniejówki. Stara broń była wyposażana w takie schowki, to była dobra rzecz, wspominają starzy myśliwi. Ale warto zawsze zabezpieczać wystarczającą ilość naboi na nieprzewidziane okazje, które przecież się nam często zdarzają.
I taki kunszt oraz przekaz bogatego doświadczenia w tej "zagadce" wykazał Skalniak, który nakreślił rożne warianty sytuacji. W mojej, którą opisałem, istota polegała na tym, że dzik po strzale wpadł w obszar przyległego do starodrzewia, szerokiego pasa chaszczy, poprzerastanego dzikimi zarostami trudnych do przebycia świerczyny, wrzosów i iglaków, więc wejście w nie było wykluczone. Ze względu na własne bezpieczeństwo, udałem się w głąb wysokiego lasu i na nim starałem się znaleźć krwawy trop jego ucieczki, a nie znajdując, zawężałem poszukiwanie. Pierwszy jego krwawy trop znalazłem na nawietrznym nalocie śnieżnym sosen, o które w ucieczce ocierał się, albo o nie uderzał. Na drodze ucieczki natrafił na dół po sadzonkach i wpadł do niego i w nim już pozostał. Z uwagi na ściemnienie w lesie, nie zauważyłem tego dołu i wyglądało początkowo na to, że dzik gdzieś "wyparował ". W tej sytuacji, zacząłem go poszukiwać metodą opisaną przez "Skalniaka", od sosny do sosny...
nemrod73@ Z tymi nabojami masz całkowitą rację. Ten drobny szczegół z życiorysu, który opisałem przeżywałem w wieku 16 może 17 lat. Amunicja była droga, ojciec miał wyliczone naboje po które trzeba było jeździć do samego Wrocławia.
Ten jeden nabój ile w tym pokory ile refleksji . Zanim strzelę nie myślę o tym ile mam w magazynku i w kieszeniach i w szafie. Tylko ten jeden jak go muszę szanować i w maksymalny sposób wykorzystać skutecznie. Daje wiele do myślenia i rozważenia dla wszystkich tych młodych szczególnie . Dla takich wiadomości właśnie lubię słuchać doświadczonych i etycznych kolegów,żeby w przyszłej przygodzie łowieckiej móc tą wiedzę wykorzystać w jak najlepszy sposób. Darz Bór.
Temat z podchodu, czy z zasiadki zakończyłbym tym, że pogadaliśmy sobie, sugerowani różnymi wypowiedziami i zagubiliśmy istotę tych form i sposobów polowań, wynikającymi przecież z różnych uwarunkowań i miejsc bytowania zwierzyny. Na ten istotny problem zwrócił uwagę kol. Skalniak w końcowej treści swego postu z 3 maja br. Efektywny wyjazd do łowiska, zakłada konkretny cel wyjazdu, miejsce i zwierzynę oraz sposób polowania. Nie da się tak zwyczajnie, lubić takiej, czy innej formy polowania i ją uprawiać. Myśliwy, powinien jedynie znać dobrze sposób i stosować go w zależności od wielu okoliczności, w których się znajdzie w łowisku, a przyczyny i okoliczności są nieraz tak prozaiczne i zaskakujące, że trudno byłoby je wymieniać. Dlatego istota dyskusji, co do sposobu, powinna dotyczyć samej techniki, a nie lubienia w myśl zasady, że jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma ! DB - Wam