
[p]Chciałem opisać moją przygodę łowiecką sprzed kilku dni jako przestrogę dla kolegów, którzy ulegają rutynie i doświadczeniu w ocenie skuteczności strzału. Po południu wybrałem się na polowanie. Pogoda była w łowieckiej terminologii "dobra". Odwilż, lekki deszczyk, nieprzyjemny wiatr. Ale pomimo tego miałem zamiar wziąć psa i flintę i pospacerować trochę granicą pól i lasów w poszukiwaniu jakiegoś lisa, albo sarenki.
Zostawiłem psa, który nie bardzo się kwapił do spaceru w taką pogodę, w samochodzie, a samochód w lesie i drogą wyszedłem na pola. W pola porośnięte oziminą z lewej strony wcinał się jęzor podmokłych nieużytków porośniętych sosną, olszą i brzozą. Szedłem granicą lasu i po chwili zauważyłem żerującą w polu sarnę. Chwyciłem lornetkę i zobaczyłem u sarny wyraźny fartuszek. Koźląt żadnych w okolicy nie zauważyłem, więc postanowiłem kozę strzelić. [/p][p]Koza spokojnie żerowała, dając mi na blat lewy bok. Odległość około 200 m, w miarę jeszcze jasno, wiatr dość silny, ale jednostajny wiejący z prawej strony na kulawy sztych w moim kierunku. Usiadłem za młodą sosenką na skraju lasu, położyłem dłoń w miejscu wyrastania gałęzi z pnia, przestawiłem lunetę na krotność 18 i wycelowałem. Broń tę mam przystrzelaną w punkt na 100 m gdyż strzelam z niej też na strzelnicy. Kaliber 223 remington, kula sako gamehead 3,56 g, wycelowałem ok 5cm ponad linię grzbietu nad środkiem kozy, biorąc poprawkę na opad kuli i wiatr, i strzeliłem.[/p][p]
Po strzale nie usłyszałem odgłosu uderzenia kuli w sarnę. Koza uniosła głowę do góry, przebiegła kilkanaście metrów kłusem klucząc to w prawo, to w lewo ciągle z uniesioną głową, po czym galopem uciekła w nieużytki i straciłem ją z oczu.[/p][p]
Pomyślałem, że pudło, ale ciekawość, gdzie trafiłem była silniejsza niż chęć dalszego polowania. Tym bardziej, że za kozą była lekka górka, a na ziemi leżał jeszcze śnieg, więc bez problemu znalazłbym krechę po kuli. Idąc na miejsce strzału, rozmyślałem, gdzie mogłem trafić... Czy sarna była aż tak daleko, że dałem za małe przewyższenie? Czy może była bliżej niż mi się zdawało i strzeliłem nad nią? - To w sumie bardziej prawdopodobne. [/p][p]Po chwili zorientowałem się, że wiatr na środku pola jest dużo silniejszy niż przy lesie. Czy mógł być tak silny, że całkiem zniósł moją kulę w lewo pomimo poprawki i strzeliłem przed kozą? Zobaczymy jak dojdę na miejsce strzału...[/p][p]Zanim doszedłem na miejsce strzału trafiłem na tropy "mojej" kozy, które zostawiła biegnąc po strzale w kępę nieużytków. I tu zdziwienie... Kropelka farby. Pomyślałem, że to niemożliwe, że to farba z kozy, do której strzelałem. Jednak po przejściu kilkunastu metrów dalej wzdłuż granicy nieużytku i z powrotem zorientowałem się, że tylko są tropy jednej sarny wychodzące z nieużytku na pola i z pól do nieużytku. Tropy z poprzednich dni skutecznie rozmył padający deszcz. Idąc pod sfarbowany trop i widząc kropelkę farby co kilka metrów pomyślałem, że może koza odgarniając śnieg, pod którym ukryta jest smaczna ozimina po prostu się skaleczyła. [/p][p]Moje rozważania przerwało dotarcie do miejsca, w którym było dużo więcej farby. Czyli jednak kozę trafiłem..? Nie, za dużo farby. Może ktoś inny tu strzelił coś przed kilkoma dniami, a teraz deszcz tak rozmył farbę? Jednak dokładne oględziny tego miejsca i widok wyraźnego kierunku "chluśnięcia" farbą i fragmentów świeżej ścinki upewniły mnie, że to jednak ja kozę trafiłem... [/p][p]No tak, tylko co teraz robić? Wiem, że sarnę trafiłem. Nie wiem tylko, gdzie dostała. Jest za ciemno, żeby to rozpoznać po kolorze farby. I w ogóle zaczęło robić się coraz ciemniej. Po ilości farby na miejscu zestrzału też trudno określić miejsce trafienia. Dużo farby daje trafienie w komorę, ale też jak kula przerwie duże naczynia krwionośne w mięśniach... [/p][p]Co robić? Czy iść po psa i puścić go na trop? Jeśli sarna jest osłabiona, to ją dojdzie i osaczy. Jeśli jednak to tylko obcierka, albo miękkie, to może sarnę przegonić, że będzie ona nie do podniesienia. A jeśli to obcierka to czy sarna padnie po niej za kilka godzin, albo chociaż osłabnie na tyle, że nie będzie uciekać psu? Czy może się wyliże i nic jej nie będzie? Poza tym z minuty na minutę robi się coraz ciemniej, a pójcie po psa to jest 200 m do ściany lasu, kolejne 200 m do samochodu i powrót. Razem 800 m. Czyli w śniegu jakieś 10 minut. Wtedy będzie już całkiem ciemno. [/p][p]
Postanowiłem pójść po tropie póki jeszcze coś widać. Tym bardziej, że praktycznie do nieużytku szedłem pod swój trop. Tylko, że tym razem musiałem jeszcze dokładniej analizować ślady farby na śniegu. W ten sposób powinienem zorientować się jak sarna została trafiona. Latarka też została w samochodzie, więc przyświecając sobie telefonem komórkowym ruszyłem po tropie. Kropelka farby była co kilka metrów, po może 15 metrach znalazłem fragment ścinki. Czyżby jednak obcierka? [/p][p]Cóż, poszedłem dalej żeby się upewnić. Od momentu, kiedy sarna zaczęła biec galopem farby było jeszcze mniej. Przed nieużytkiem był rowek, a przed nim wyraźne ślady odbicia racicami. Pomyślałem, że koza musiała mieć jeszcze w sobie dużo siły skoro tak przeskoczyła rowek. Za rowkiem jednak szybko upewniłem się, że koza musi leżeć niedaleko. [/p][p]W miejscu, w którym sarna wylądowała po skoku, nie było już kropelek farby, tylko jakby ktoś śnieg polał farbą z konewki... Szedłem dalej po tropie, może jeszcze 20-25 metrów, aż doszedłem "moją" kozę. Leżała zwinięta w kłębek pod młodą sosenką jakby spała. Była jednak martwa. Kula trafiła na wysoką komorę i przeszła na wylot przez płuca. Kręgosłupa nie naruszyła, więc obyło się bez przymusowego kupowania tuszy, żeby nie odstawiać sztuki do skupu w drugiej klasie. Radowało mnie to tym bardziej, że zamrażalkę mam zaopatrzoną w sarninę. Była to stara jałowa koza, której krzywa linii życia szła już mocno w dół. [/p][p]Z jednej strony zrobiło mi się dziwnie przykro, bo jednak żyjąc w tym łowisku przez 9-10 lat, musiała zostawić tu kawał swojej historii i mnóstwo potomstwa, które być może nawet strzelałem i konsumowałem. A może dała jakiegoś przyszłościowego, a później łownego, rogacza? Musiała być przecież silną kozą, skoro się tak długo uchowała. Z drugiej strony - to właśnie kozy, które nie dają już potomstwa, powinniśmy pozyskiwać w pierwszej kolejności. Tym bardziej miałbym kaca moralnego gdybym jej nie podniósł.
Niech Koleżanki i Koledzy po spudłowaniu zwierzyny przypomną sobie tą historię i pójdą jeszcze raz dokładnie sprawdzić czy na pewno spudłowali.[/p]
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Mi najbardziej podoba się fragment z zamrażarką , ostatnio słyszałem jak to młodzi myśliwi na start kupują dobry sztucer i nową zamrażarkę ,a starzy montują do terenówek adapter pod maszynkę do mięsa , w miejsce wyciągarki i kręcą kiełbasę na miejscu .
Ale ja lubię strzelać daleko - tak głównie strzelam lisy. Albo podchodzić bardzo blisko - praktycznie wszystkie dziki jakie strzeliłem rano z podchodu to na odległość "na brenekę". Jednak to drugie po trzeszczącym śniegu nie jest możliwe. Natomiast co do tych obliczeń to takie trochę teoretyzowanie, bo konia z rzędem temu kto w warunkach na polowaniu oceni dokładnie kierunek i siłę wiatru, wpływ padającego deszczu i jeszcze wyceluje w lisa oddalonego o 190m dokładnie 9cm w prawo i 7cm nad punktem w który chce trafić, jeśli często siatka celownicza na tej odległości jest grubsza niż ten lis. Do tego dochodzi zgranie uniwersalnych kalkulatorów i tabel z bronią którą się posługujemy. No i jeszcze biorąc to wszytko pod uwagę trzeba umieć posłać kulkę tam gdzie środek krzyża siatki celowniczej... A to z racji paralaksy, przeważnie niewygodnej pozycji strzeleckiej i emocji jakie towarzyszą polowaniu często nie jest możliwe. Dlatego tak jak Kolega pisze - lepiej strzelać na średnie odległości 70-120m bo pewnie na takie dystanse jest oddawana znaczna większość strzałów kulowych na polowaniach indywidualnych. Pozdrawiam i życzę w knieji samych sukcesów w nowym roku. Darzbór
Drogi Kolego! Najlepszym sposobem unikania niepewnych strzałów jest strzelanie na o wiele krótsze dystanse. Unikamy wtedy przeliczania i innych kombinacji by trafić w cel. Przecież sarnę można strzelić zawsze, nie ponosząc ryzyka dalekiego strzału. Prawda, regulamin zezwala nam na strzał do 200 m, ale po co strzelać tak daleko. Ja poluję 30 lat i nigdy nie strzelałem dalej niż na około 120 m a sukcesów mam sporo w jeleniach, dzikach, rogaczach / kóz i koźląt nie strzelam/. Po drugie, latarkę a nawet dwie mam zawsze niezależnie od pory i sposobu polowania. Pochwalić należy Kolegę jednak za to, że nie zrezygnował ze sprawdzenia i dochodzenia strzelanej kozy./Podstawa, szukać do upadłego/ Przepraszam za małą krytykę i życzę dalszych sukcesów. Darz Bór
Taka była drogi Kolego konieczność wyliczona z kalkulatora dostępnego w necie. Choć mylił się on o dobre 5cm, i o mały włos nie zakończyłbym strzału drugą klasą...
Dlaczego kol. strzelał 5 cm wyżej ponad linię grzbietu, jeśli broń na tej odległości przestrzelania w cel przy dobrym oddaniu strzału może mieć odchylenie ok. 2 cm. zatem, dlaczego kol. nie strzelał na komorę ?, po co te kombinację z punktem doboru celowania ponad grzbiet ? Nie jasne to. Ale gratuluje koledze, pierwszemu, który opisał na forum swoje polowanie, może będzie to zachęta dla innych teoretyków broni i łowiectwa na forum.