Reklama

Książkowe niedźwiedzie - Misiek, który się kulom nie kłaniał

Zwierzęta w wojsku służą od tysięcy lat. Wszyscy z lekcji historii pamiętamy Hannibala, który przeciwko Rzymowi wyruszył w bój na tresowanych do walki słoniach, czy też najskuteczniejszą formację kawaleryjską - naszą rodzimą husarię, o której koniach legendy wzbudzały lęk w przeciwnikach. Obecnie w wojsku nierzadko spotyka się psy, szkolone do poszukiwania materiałów wybuchowych, czy też stróżujące w jednostkach wojskowych. Znane są także przypadki wykorzystywania osłów do odnajdywania drogi przez pola minowe, gdyż podobno właśnie te zwierzęta potrafią bezpiecznie przeprawić się przez naszpikowany wybuchowymi pułapkami teren. Polskie oddziały, bardziej współczesne niźli husaria, bo walczące w czasie II Wojny Światowej, miały w swych szeregach zwierzaka nieco większego niż pies, a mniejszego niż słoń, w dodatku służącego w stopniu kaprala! Pozycja na dziś: Aileen Orr, "Niedźwiedź Wojtek. Niezwykły żołnierz armii Andersa".


Wojtek był zaledwie kilkumiesięcznym brzdącem, kiedy trafił do 22 Kompanii Zaopatrywania Artylerii w 2 Korpusie Polskim pod dowództwem generała Władysława Andersa. Odkupiony po długich targach za słodycze i konserwę od perskiego chłopca w Iranie, szybko znalazł "matkę" w osobie kaprala Piotra Prendysa, a dla reszty żołnierzy stał się początkowo maskotką i pocieszeniem w trudnych, wojennych chwilach, a gdy dorósł, towarzyszem broni i nieocenioną pomocą na polu walk. Łagodnie usposobiony do ludzi olbrzym potrafił śmiertelnie przerazić wrogów, a nawet schwytał irackiego szpiega w polskim obozie! Miał swoje wybryki, jak choćby upicie się i zmasakrowanie magazynu z żywnością, czy podarcie suszącej się na słońcu bielizny polskim żołnierkom, ale za każdą przewinę potrafił iście teatralnie przepraszać, wstydząc się i nieomal płacząc rzewnymi łzami. Stałe przemieszczanie się ciężarówkami wraz z wojskiem nie zdawało się sprawiać mu przykrości, a wręcz przeciwnie - był bardzo ciekawskim stworzeniem, lubiącym nowości i interesującym się otaczającym go światem. Żołnierze nauczyli go nie tylko jeździć w szoferce ciężarówki, korzystać z prysznica, pić piwo z butelki czy uprawiać zapasy "na niby", ale także przeprowadzili prawdziwe przygotowanie wojskowe. Sprawdzianem Wojtkowych umiejętności była z całą pewnością Bitwa pod Monte Cassino.


Wojtek początkowo nie był zainteresowany udziałem w walce, przerażony wybuchami i zamieszaniem dookoła. Jednakże dość szybko przywykł do huku pocisków artyleryjskich, a po pewnym czasie nawet wspinał się na drzewo, by obserwować uważnie błyski eksplozji. Kiedy zauważył swoich towarzyszy, którzy nosili ciężkie pociski i skrzynie z amunicją, niezachęcany przez nikogo rzucił się do pomocy, na tylnych łapach biegając z zaopatrzeniem. Nagradzany przysmakami za ciężką pracę, tym chętniej zabierał się za transportowanie skrzyń. Od tej pory do zakresu czynności Wojtka weszła pomoc przy przenoszeniu ciężkich ładunków, z których ani jednego sprytny niedźwiedź nigdy nie upuścił.


Po Bitwie 22 Kompania brała udział w kilku innych starciach, aż do samej kapitulacji Niemiec nie zaznając odpoczynku. Chwilową przerwę i radość jednocześnie w znojnej pracy przynosił Wojtek swoimi wybrykami - a to czyniąc nocą raban w obozie Hindusów, "bo chciał się do kogoś przed snem przytulić", a to wyłażąc na wysoki dźwig i ku uciesze gapiów wyrabiając na nim akrobatyczne popisy. Pod nieobecność swego ukochanego opiekuna, Piotra Prendysa, niedźwiedź był jednak wiązany na łańcuchu, bowiem instynkty nie zostały wytłumione przez ludzkie wychowanie - kilka razy zasadzał się, nieskutecznie na szczęście, na juczne osły, czy konie, aby je upolować. Czas upływał, a wraz z nim zakończyła się Wojna - zasłużony odpoczynek żołnierze polscy spędzili nad Adriatykiem, gdzie Wojtek strasząc miejscowe, kąpiące się dzierlatki, pomagał towarzyszom broni nawiązywać nowe znajomości. Uwielbiał pływać i chłodzić swe włochate cielsko w chłodnych wodach, a piski dziewcząt traktował jak podziw nad jego wyczynami pływackimi.


Po błogim urlopie nastąpiła kolejna wędrówka Wojtka - wraz z polskimi żołnierzami udał się do Szkocji, gdzie zostali zakwaterowani w obozie przejściowym w Winfield. Nie było mowy o powrocie armii Andersa do pochłoniętej stalinizmem Polski, bohaterowie nie byli tam mile widziani. Wojtek nigdy nie ujrzał ojczyzny swoich wybawców i opiekunów, przyjaciół i towarzyszy, których język rozumiał i ukochał do samego końca swego niedźwiedziego życia. Mieszkając w obozie misiek nudził się niemożliwie, nawykły do ciągłego ruchu, zmian, nowych wydarzeń. Z lubością polował na drobne ptaki zamieszkujące żywopłoty, aż w końcu nadwyrężona niedźwiedzimi uściskami tarnina zwiędła i w jej miejscu pojawił się zwykły płot. Wtedy Wojtek odkrył, że z czubka drzewa można obserwować okolicę i wypatrywać jakichś ciekawych zdarzeń, lub gości przynoszących mu chętnie smakołyki. Trudną zimę 1946/47 po raz pierwszy w swoim życiu przespał, zapadając w letarg w niewielkiej, zbudowanej dla niego szopce - w tym samym czasie jego kompani cierpieli mróz, wilgoć i niewygodę w prymitywnych barakach z falistej blachy. Gdy jednak przebudził się w końcu, z zapałem pomagał zbierać chrust na opał w kuchni polowej - chyba słowo "kuchnia" jest tutaj słowem-kluczem...


Wojtek rozpoznawał twarze, miał swoich ulubieńców, zwłaszcza tych, którzy częstowali go piwem i papierosami. Chociaż nie zaciągał się dymem, jak czynią to ludzie, brał zapalonego papierosa i zjadał go chętnie, nie parząc się przy tym, jakimś tajemnym sposobem. Lubił również schludnie wyglądać i domagał się czesania futra, zwłaszcza przed odbywającymi się czasem potańcówkami, w których udział brał chętnie i do których szykował się razem z innymi żołnierzami, przed lustrem.
Niestety, w życiu Wojtka wszystko co dobre kończyło się zbyt szybko - czy kąpiele w palącym irańskim słońcu, czy miłe chwile na wczasach we Włoszech, czy w końcu życie wśród Polaków w szkockim obozie. Żołnierze musieli podjąć życiowe decyzje - pozostać w Szkocji, wyemigrować do innych obcych krajów, lub powrócić do obcej już, podległej Związkowi Radzieckiemu ojczyzny. Wojtek nie mógł do swej ojczyzny powrócić, zbyt zasymilowany z ludźmi nie nadawał się również do wypuszczenia na wolność. Postanowiono wobec tego uczynić z nim to, co zwykle robi się z dzikimi zwierzętami wychowywanymi wśród ludzi, gdzie dłużej nie mogą pozostać - oddać kaprala Wojtka do zoo. W roku 1947 został przetransportowany do ogrodu zoologicznego w Edynburgu, wśród łez smutku i gorących pożegnań swoich współtowarzyszy. Nie rozumiejąc, co się z nim będzie działo, wsiadł do ciężarówki i w asyście Prendysa oraz drugiego zaufanego opiekuna udał się w ostatnią podróż w swoim wypełnionym ciągłą włóczęgą życiu.


W trakcie swojego pobytu w zoo Wojtek wielokrotnie był odwiedzany przez polskich weteranów wojennych oraz ich rodziny. Przynosili mu ulubione słodycze i papierosy, a także, ku przerażeniu pracowników zoo, wkradali się do jego wybiegu i radośnie przypominali sobie zapaśnicze zawody sprzed lat.


Niestety, w edynburskim zoo zakończyła się historia Wojtka, niedźwiedzia-żołnierza służącego w armii Andersa. Zmarł on w wieku 22 lat, pozostawiając po sobie wielu żałobników, oraz słynną odznakę 22 Kompanii Zaopatrywania Artylerii, na której widnieje niedźwiedź niosący pocisk artyleryjski.



Czytając tę książkę nie mogłam powstrzymać łez wzruszenia. Począwszy od wzruszającego, osobistego wprowadzenia Autorki wraz z jej opisem pierwszego spotkania z Wojtkiem, poprzez całą historię niezwykłego żołnierza, kończąc na historii powstania w Szkocji towarzystwa na rzecz ufundowania pomnika upamiętniającego włochatego kaprala. Książka nie jest napisana z literackim kunsztem i czyta się ją dość topornie, chociaż poradziłam z nią sobie w trzy dni, natomiast jest wyjątkowo emocjonalnie, osobiście, intymnie wręcz nacechowana, przez co nabiera innych wartości, nie mniej istotnych niż potoczysty styl. Jest to wyjątkowo ciepła i optymistyczna historia, chociaż jej akcja rozgrywała się w okrutnych czasach, a w dodatku całkowicie prawdziwa! Doskonale pokazuje, że w każdym mroku jest jakiś promyk światła, a czasem posłańcem go niosącym może być ktoś zupełnie niespodziewany - na przykład syryjski brunatny niedźwiadek...

Aileen Orr, Niedźwiedź Wojtek. Niezwykły żołnierz Armii Andersa, Replika, Poznań 2011

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do