Każda dyskusja - aby była merytoryczna, powinna oprzeć się na jasno zdefiniowanych kanonach. Otóż ja uważam, że pojęcie szkody łowieckie należy zasadniczo podzielić na dwa oddzielne obszary. Jeden – na który myśliwi mają realny wpływ i za który słusznie powinni ponosić pełną odpowiedzialność i drugi, który, niestety, ale jest wręcz synonimem całego zagadnienia, a na którego skalę ich wpływ jest bardzo ograniczony.
Autor niniejszego artykułu przez ostatnie lata swojej łowieckiej aktywności, pełnił funkcję skarbnika koła, a kto, jak nie taki straceniec, ma najwięcej zmartwień z zasygnalizowanym w tytule problemem. Pełny tytuł tego opracowania wskazuje co prawda na zagadnienie jako zjawisko dotyczące wszystkich myśliwych, i tak jest w istocie, ale wiadomo, że zawsze i wszędzie są takie jednostki, które z czymś, co dotyczy ogółu, spotykają się bezpośrednio...
Każda dyskusja - aby była merytoryczna, powinna oprzeć się na jasno zdefiniowanych kanonach. Otóż ja uważam, że pojęcie szkody łowieckie należy zasadniczo podzielić na dwa oddzielne obszary. Jeden – na który myśliwi mają realny wpływ i za który słusznie powinni ponosić pełną odpowiedzialność i drugi, który, niestety, ale jest wręcz synonimem całego zagadnienia, a na którego skalę ich wpływ jest bardzo ograniczony.
Do pierwszego obszaru odpowiedzialności należy oczywiście włączyć wszystkie takie przypadki, gdzie ludzie uprawiający łowiectwo – sami (czy to w skutek jakiejś konieczności, bądź też przez swoją niefrasobliwość) doprowadzają do jakichś tam szkód i strat rolnika, lub innej osoby fizycznej lub prawnej i drugi, gdzie szkody czyni zwierzyna.
Jestem, niestety, ale „Starym borsukiem” i chociaż sam się tak nazwałem, to biorę to w cudzysłów, bo spojrzenie na problemy to mam całkiem ludzkie, a zmierzam do tego, że dobrze pamiętam takie dziwne czasy, gdy za szkody poczynione przez zwierzynę grubą na polach - odpowiadało Państwo, a myśliwi tylko partycypowali w tych kosztach.
Za szkody zaś poczynione w lasach odpowiedzialności nie ponosili oni w ogóle i aczkolwiek żadna rzecz na świecie ideałem nie jest, to dążenie do niego powinno być zawsze wyzwaniem dla decydentów, oraz bezpośrednio zainteresowanych zjawiskiem ludzi. Portal „Poluje.pl” jest w oczywisty sposób nakierowany na myśliwych, ale internet jest medium otwartym, więc artykuł kieruję też do szerokiej rzeszy czytelników, bo poza wszystkim, to zarówno ci, którzy wnoszą słuszne jak by nie było pretensje o straty w swoich uprawach, jak i ci którzy za nie „odpowiadają”, żyją na jednej ziemi i nadrzędnym interesem ich obu powinno być znalezienie wspólnego języka w tej delikatnej materii.
Z pewnością doświadczenia konkretnego Czytelnika tych słów są rzeczą bardzo indywidualną, ale ja zaryzykuję tutaj stwierdzenie, że możliwości „dogadania” się w tej materii tylko dwóch stron są żadne. Moim zdaniem (nie wypowiadanym tego uroczyście), aby problem uzyskał jakiekolwiek szanse na pogodzenie interesu rolnika i myśliwego - który jest przez pierwszego postrzegany jak jakiś demiurg, od którego wszystko jakoby zależy, konieczne jest ponowne włączenie w sprawę Państwa i to z prozaicznego powodu.
Zwierzyna w stanie wolnym, czyli żywa, nie jest własnością myśliwego, ani też chłopa, jest ona przecież „państwowa”. Zwierzyna ubita szkód nie czyni, ale między jednym a drugim jest cała przestrzeń zagadnień, które z oczywistych względów tutaj mogą zostać tylko zasygnalizowane.
Kultura dyskusji wymaga, aby w pierwszym rzędzie zaprezentować stanowisko strony, mówiąc kolokwialnie – poszkodowanej, czyli rolnika. Absolutnie się temu nie dziwię, że ludzie ci zgłaszają uzasadnione pretensje i wnoszą o pokrycie związanych z faktem istnienia dzikich zwierząt na świecie strat, jakie z powyższej okoliczności wypływają. Straty te mogą być również takie, jakich „nie przewiduje ustawa”.
Dla przykładu. Na polu po kukurydzy dojrzewa pszenica, rolnik przystępuje do jej zbioru kombajnem wartym setki tysięcy złotych i wpada maszyną w dziurę, którą wykopały dziki raczej dla rozrywki, niż z realnej potrzeby, ale w efekcie cheder kombajnu zostaje pogięty, czyli zniszczony. Czy chłopa nie może wtedy wziąć cholera? Może! jak najbardziej. Czy winien temu jest myśliwy?
Otóż z moich osobistych doświadczeń wynika, że... myśliwy jest winien wszystkiemu! i to pomimo tego, że to on, a nie chłop w „czynie społecznym” zarywa noce i stara się zapanować nad tym „bałaganem”. Czy jednak ma na to szanse? Niestety, ale nie ma żadnych. Powyżej zastrzegłem, że powodów, dla których tak właśnie jest, jest multum, a np. taki. Jak tu zapanować nad często „gościnnymi występami” dziczych watah w uprawach wielkołanowych? Wiadomo, że w okresie letnim takie bandy przenoszą się często w uprawy oddalone o wiele kilometrów od najbliższego lasu, i aż do zbioru ich nie opuszczają, bo i po co. Pyszne dania mają tam do wyboru, wodę zawsze znajdą, a i dokuczliwego robactwa jest tutaj zdecydowanie mniej, niż w lesie. Szczególnie uciążliwe jest to w przypadku kukurydzy nasiennej, która stoi na polu aż do mrozów.
Co to jednak obchodzi chłopa? Nic! i niestety, ale ma on swoją rację. Jakie są przeto racje myśliwych? Myśliwi mają plan odstrzału, który są zobowiązani zrealizować, a nie przekroczyć. (rzecz jasna, że tzw. ekolodzy i inne pięknoduchy uważają, że to jest barbarzyństwo!) Oczywiście, nie jest to jedyne ograniczenie, które ich dotyczy, w grę wchodzą okresy ochronne, kwestie płci, wieku, oraz inne okoliczności, np. pogodowe, w których aktywność zwierząt jest normalna, a myśliwych – praktycznie żadna.
Pytanie, kogo to wszystko obchodzi, jest oczywiście pytaniem retorycznym, bo szkód ma po prostu nie być i basta, a jeżeli już się zdarzą, to zapłacić za samą szkodę, jak i jej oszacowanie, ma myśliwy i też basta, a kto mianowicie inny? Przynajmniej tak jest dzisiaj. Każde stanowisko skrajne, np. wybicie wszystkiego do nogi, jak chcą niektórzy zdesperowani narwańcy, lub pozostawienie wszystkiego samej naturze - jak głoszą „miłośnicy przyrody”, jest głupie. Niestety, ale ja uważam, że dzisiejsze uregulowania prawne nie są wcale mądre, bo sprawa nie dotyczy tylko jednych, albo drugich, sprawa dotyczy wszystkich.
Szczepanie, pisząc "w Internet", jakbyś pisał na "Berdyczów" Po wtóre ; U zarania szkód łowieckich, to Państwo ponosiło koszty za nie, o czym dziś wszyscy zapomnieli, co było słuszne i nie wymagające uzasadnienia po trzecie, Twoje uzasadnienie tego artykułu, sądzę, że jest na wskroś dobrze uzasadnione, ale kasy państwowe są zamknięte...
a dopiszę więcej.Po 2004 roku rolnicy stali się naprawdę jedną z najbardziej roszczeniowych grup społecznych, czy deszcz ,czy grad, czy susza czy szkody łowieckie "kasa" musi być. Żadnego ryzyka-najwyżej mniejsze wpływy.Państwo czyli My tak zadecydowaliśmy.Nawet jak po pijaku policja łapie rolnika, to na traktor prawka nie zabiera bo to narzędzie pracy .Mieszkam na wsi i tam nie ma rolnika po 50-tce,który nie jest na garnuszku państwa(renty, emerytury jakieś tam).Rolnik może bez ryzyka, w enklawie 150-200ha zakładać plantacje malin truskawek,brokułów,kapusty, zawsze dostanie odszkodowanie, a koło zapłaci.Minister wydaje rozporządzenie, ostatnie z 2010, dotyczące szkód. Brak precyzji, dopuszcza wiele interpretacji zawsze na korzyść rolnika(nas jest-myśliwych trochę ponad 100 tys).Państwo czyli My, jeżeli nie dokonamy pewnych zmian w naszym łowiectwie obudzimy się z ręką w nocniku
Witam. Nie ujął bym tego lepiej. Ostatnio z każdej strony słychać tylko krytykę kierowaną w stronę myśliwych. A nikt nie zastanawia się jak to jest z naszego punktu widzenia. Jak kiedyś myślistwo było sposobem na życie i częścią polskiej kultury narodowej, tak w dzisiejszych czasach uznawane jest za zboczenie i jest „Passe” – (chyba tak to się pisze?) Jak myśliwi strzelają do zwierzyny to jest źle – bo to „Bezduszni mordercy!”. Za to jak np. dziki, czy lisy wejdą do miasta i zaczynają robić demolkę po śmietnikach, czy w miejskim parku to wszyscy, wraz z lokalnymi władzami w te pędy do myśliwych żeby coś z tym zrobili, a najlepiej je ubili, bo nikt nie ma innego pomysłu. A może właśnie wtedy panowie i panie „ Eko ” zakasali by rękawy i coś wymyślili!? To samo moim zdaniem dotyczy niesamowicie drażliwego tematu „zdziczałych” psów. Specjalnie „zdziczałych” napisałem w cudzysłowie, gdyż według mnie jest to pojęcie błędne. Zdziczałe to są psy Dingo w Australii, a nie psy w Polsce. Ponieważ wdarły się do tamtejszego ekosystemu lata temu, świetnie się przystosowały do panujących tam warunków i rozmnażają się tam z powodzeniem. U nas są to po prostu psy bezpańskie i bezdomne, które kiedyś miały kochających właścicieli. Miały bo albo owi właściciele ich nie dopilnowali, albo przestali je kochać, zwłaszcza przed wakacjami. Bardzo często się zdarza że te psy mają na co dzień swoje budy, ale dla zabawy ruszają w teren zapolować na coś co się trafi. Nie są to jednak psy urodzone i wychowane na wolności. One albo dopiero starają się jakoś sobie poradzić w nowym środowisku, bez miski i leżącej na niej wątróbce z warzywami, albo mając okazję wymknąć się z posesji raz czy dwa, poczuły instynkt drapieżcy. Gdy myśliwi swego czasu mieli możliwość odstrzału takich wałęsających się psiaków czy kociaków, to było źle, bo panowie i panie „Eko” podnosili larmo, że to bezduszne i niehumanitarne, a my jesteśmy winni śmierci ich kochanego pupila, którego od miesiąca nie ma w domu, ale oni wiedzieli że jest w lesie, tylko nie mieli czasu go poszukać. Jednak gdy dochodzi do jakiegoś nieszczęścia jak np.: zagryzione zwierzęta, czy to dzikie, czy gospodarskie, lub pogryzione dzieci, to wtedy wszystkie oczy skierowane są w stronę myśliwych - „Czemu oni z tym nic nie robią”? „To ich wina!”, „Powinni coś z tym zrobić”. Może by tak każdy z tych krzykaczy zakasał rękawy i pomógł rolnikowi w rekultywacji łąki przeoranej przez dziki, albo ze swojej kieszeni opłacił nowe nasadzenia lub zasiewy kukurydzy czy ziemniaków. Może to właśnie organizacje pro Eko, a nie myśliwi, powinny ze swoich składek wypłacać rolnikom i lasom za szkody? A jeśli idzie o pieski, to może każdy przeciwnik ich odstrzału zajął by się wystawianiem pułapek żywo łownych i zgodnie z ustawą codziennie jeździł kontrolować je czy coś w nie wlazło, czy też nie, a po schwytaniu takiego milusińskiego, który poznał smak świeżej krwi przygarnął by takiego pupilka pod swój dach? Przecież to takie kochane i bezbronne stworzonka?!!!
odpowiedz
Zgłoś wpis
Podziel się swoją opinią
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Szczepanie, pisząc "w Internet", jakbyś pisał na "Berdyczów" Po wtóre ; U zarania szkód łowieckich, to Państwo ponosiło koszty za nie, o czym dziś wszyscy zapomnieli, co było słuszne i nie wymagające uzasadnienia po trzecie, Twoje uzasadnienie tego artykułu, sądzę, że jest na wskroś dobrze uzasadnione, ale kasy państwowe są zamknięte...
a dopiszę więcej.Po 2004 roku rolnicy stali się naprawdę jedną z najbardziej roszczeniowych grup społecznych, czy deszcz ,czy grad, czy susza czy szkody łowieckie "kasa" musi być. Żadnego ryzyka-najwyżej mniejsze wpływy.Państwo czyli My tak zadecydowaliśmy.Nawet jak po pijaku policja łapie rolnika, to na traktor prawka nie zabiera bo to narzędzie pracy .Mieszkam na wsi i tam nie ma rolnika po 50-tce,który nie jest na garnuszku państwa(renty, emerytury jakieś tam).Rolnik może bez ryzyka, w enklawie 150-200ha zakładać plantacje malin truskawek,brokułów,kapusty, zawsze dostanie odszkodowanie, a koło zapłaci.Minister wydaje rozporządzenie, ostatnie z 2010, dotyczące szkód. Brak precyzji, dopuszcza wiele interpretacji zawsze na korzyść rolnika(nas jest-myśliwych trochę ponad 100 tys).Państwo czyli My, jeżeli nie dokonamy pewnych zmian w naszym łowiectwie obudzimy się z ręką w nocniku
ładny artykul
Witam. Nie ujął bym tego lepiej. Ostatnio z każdej strony słychać tylko krytykę kierowaną w stronę myśliwych. A nikt nie zastanawia się jak to jest z naszego punktu widzenia. Jak kiedyś myślistwo było sposobem na życie i częścią polskiej kultury narodowej, tak w dzisiejszych czasach uznawane jest za zboczenie i jest „Passe” – (chyba tak to się pisze?) Jak myśliwi strzelają do zwierzyny to jest źle – bo to „Bezduszni mordercy!”. Za to jak np. dziki, czy lisy wejdą do miasta i zaczynają robić demolkę po śmietnikach, czy w miejskim parku to wszyscy, wraz z lokalnymi władzami w te pędy do myśliwych żeby coś z tym zrobili, a najlepiej je ubili, bo nikt nie ma innego pomysłu. A może właśnie wtedy panowie i panie „ Eko ” zakasali by rękawy i coś wymyślili!? To samo moim zdaniem dotyczy niesamowicie drażliwego tematu „zdziczałych” psów. Specjalnie „zdziczałych” napisałem w cudzysłowie, gdyż według mnie jest to pojęcie błędne. Zdziczałe to są psy Dingo w Australii, a nie psy w Polsce. Ponieważ wdarły się do tamtejszego ekosystemu lata temu, świetnie się przystosowały do panujących tam warunków i rozmnażają się tam z powodzeniem. U nas są to po prostu psy bezpańskie i bezdomne, które kiedyś miały kochających właścicieli. Miały bo albo owi właściciele ich nie dopilnowali, albo przestali je kochać, zwłaszcza przed wakacjami. Bardzo często się zdarza że te psy mają na co dzień swoje budy, ale dla zabawy ruszają w teren zapolować na coś co się trafi. Nie są to jednak psy urodzone i wychowane na wolności. One albo dopiero starają się jakoś sobie poradzić w nowym środowisku, bez miski i leżącej na niej wątróbce z warzywami, albo mając okazję wymknąć się z posesji raz czy dwa, poczuły instynkt drapieżcy. Gdy myśliwi swego czasu mieli możliwość odstrzału takich wałęsających się psiaków czy kociaków, to było źle, bo panowie i panie „Eko” podnosili larmo, że to bezduszne i niehumanitarne, a my jesteśmy winni śmierci ich kochanego pupila, którego od miesiąca nie ma w domu, ale oni wiedzieli że jest w lesie, tylko nie mieli czasu go poszukać. Jednak gdy dochodzi do jakiegoś nieszczęścia jak np.: zagryzione zwierzęta, czy to dzikie, czy gospodarskie, lub pogryzione dzieci, to wtedy wszystkie oczy skierowane są w stronę myśliwych - „Czemu oni z tym nic nie robią”? „To ich wina!”, „Powinni coś z tym zrobić”. Może by tak każdy z tych krzykaczy zakasał rękawy i pomógł rolnikowi w rekultywacji łąki przeoranej przez dziki, albo ze swojej kieszeni opłacił nowe nasadzenia lub zasiewy kukurydzy czy ziemniaków. Może to właśnie organizacje pro Eko, a nie myśliwi, powinny ze swoich składek wypłacać rolnikom i lasom za szkody? A jeśli idzie o pieski, to może każdy przeciwnik ich odstrzału zajął by się wystawianiem pułapek żywo łownych i zgodnie z ustawą codziennie jeździł kontrolować je czy coś w nie wlazło, czy też nie, a po schwytaniu takiego milusińskiego, który poznał smak świeżej krwi przygarnął by takiego pupilka pod swój dach? Przecież to takie kochane i bezbronne stworzonka?!!!