
Całkiem niedawno zdarzyła się tragedia, odpoczywający na leśnym parkingu młody człowiek, zginął od kuli myśliwego. To był ewidentny wypadek. Parę dni temu inny człowiek (prawdopodobnie też myśliwy) uzbrojony w sztucer, urządził sobie świadome polowanie na ludzi. To było ewidentne wariactwo. Wniosek: zlikwidować łowiectwo. (artykuł był napisany do lokalnego portalu powiatowego o ogólnym charakterze publikacji)
Straszne jest jedno i drugie zdarzenie, ale tyle w tym wspólnego, że tu i tam narzędziem do zadania śmierci okazał się sztucer. Sztucer służy do zabijania, bez dwóch zdań, tyle, że nie ludzi. Ludzie jednak wyciągają w związku z tym wnioski radykalne i pozbawione sensu, przynajmniej według mnie. Parę dni po pierwszej ze wspomnianych tragedii, widziałem w telewizji znanego działacza LGBT i zagorzałego „ekologa” w jednym, który stanął w szranki z rzecznikiem prasowym Polskiego Związku Łowieckiego. Rzecz miała miejsce w popularnym programie publicystycznym i z pewnością widziało ją wielu, każdy też może ocenić ją jak chce, ale ja raz jeszcze powrócę do zasady, że jakkolwiek ludzi możemy postrzegać różnie, to jednak to co mówią, powinno być oceniane sprawiedliwie.
Ja tam za obiektywnego w tej materii co prawda nie uchodzę, ale pojedynek obu panów określiłbym ludowym powiedzonkiem które wszystko tłumaczy. Rzecz wyglądała na klasyczną rozmowę d… z wiechciem. Rzecznik prasowy Związku był osobą bardzo kompetentną i zorientowaną, sypał faktami i liczbami jak z rękawa. Pomysłem jego przeciwnika na radykalne zapobieżenie tragediom ze sztucerami w roli głównej, było zaś zlikwidowanie łowiectwa w Polsce! Kiedy jednak jego interlokutor podał kilka argumentów nie do zbicia za utrzymaniem obecnego status quo w tej materii, ten zaproponował wyjście iście salomonowe. Kto jest za, temu gratuluję awansem. Otóż liczącą ponad sto tysięcy armię polskich myśliwych (jest to liczba znikomo mała w odniesieniu do ilości myśliwych żyjących w krajach zachodniej Europy) należy rozbroić, a liczącą dzisiaj trzysta tysięcy armię dzików (o innych gatunkach nie wspominając) wyłapać i wysterylizować! To ci dopiero pomysł. Pojęcia zielonego nie mam, jak dokonać tej sztuki technicznie, ale jeżeli nawet kupimy na to licencję od ludzi radzieckich, to pewnie budżet się nam zawali po złapaniu pierwszych stu tysięcy. Oczywiście i dodatkowo, za szkody poczynione przez pozbawione genitaliów dziki, też zapłaci „państwo”, bo przecież nie myśliwi, a z jakiej niby paki? Paradne jak cholera.
Nie chcę być nadmiernie złośliwy, ani też nie jestem do końca w tym zorientowany, ale ludzie z LGBT pewnie się nie rozmnażają bez kastrowania, więc może wystarczy wysłać do lasu paru aktywistów tej opcji i nakłonić dziki do przyjęcia ich obyczajów.
Tyle o głupocie, a teraz parę słów o tragedii jednej czy drugiej. Trzysta metrów na polu, to niewiele - kula ze sztucera leci parę kilometrów, ale myśliwy widzi w kierunku czego strzela. Trzysta metrów w lesie, to bardzo daleko i żaden myśliwy nie strzela tam nigdy do żadnego celu na taką odległość. Przyjmując nawet założenie, że rzeczony myśliwy oddał strzał świadomie (media podawały że był to strzał niezamierzony) trudno podejrzewać, że strzelający widział co jest trzysta metrów dalej. To sprawa pierwsza.
Sprawa druga jest taka. Każdy kto żyje, popełnia błędy, to „oczywista oczywistość” jak mówi klasyk. Kłopot w tym, że tutaj mówimy o „błędzie” specyficznym którego długość nie wynosi trzysta metrów, tylko trzy milimetry, a czasem tylko ułamek tej wielkości. O czym ja mówię? Nigdy tego nie mierzyłem, ale nie sądzę, że zwolnienie spustu wymaga dłuższego niż trzy milimetry dystansu, potem, to już jest „po ptokach”. Tutaj mała wiedza uzupełniająca. Kulowa broń myśliwska zaopatrzona jest w tzw. przyśpiesznik, czyli mechanizm umożliwiający oddanie precyzyjnego strzału bez jego „zerwania”. Rzecz polega na tym, że po zazbrojeniu wspomnianego ustrojstwa, wcale nie potrzeba trzech milimetrów nacisku na spust, bo wystarczy jego muśnięcie i też jest „po ptokach”, bo tak czy siak, kuli nikt nie dogoni ani nie zawróci, rzecz już się stała. Prawdą jest to, że używanie przyśpiesznika jest obwarowane odpowiednimi przepisami, ale reszta to już prawda beznamiętna. Jakkolwiek to zabrzmi, o zdecydowanie śmiertelnej skuteczności sztucera decydują dwa czynniki. Pierwszy, to celność zapewniona przez precyzyjny celownik optyczny, drugi, to specyficzny rodzaj pocisków których jedynym zadaniem jest możliwie szybkie zadanie śmierci. Gdyby bowiem używane do polowania pociski były typu wojskowego, to myśliwy bardzo rzadko dochodziłby trafione zwierzę i skazywałby je na śmierć po jakimś czasie i w znacznym oddaleniu od miejsca postrzału, co pozbawione jest jakiegokolwiek sensu. To, że ofiara postrzelona przez szaleńca przeżyła atak, świadczyć może tylko o jednym. Postrzał nie dotyczył żywotnych części ciała.
Zapewniam każdego, że o wypadkach na polowaniu (nawet konkretnych i śmiertelnych - pięciu nieboszczyków! i to w najbliższej okolicy) mógłbym tutaj pisać dużo i długo, ale zasada jest taka: Na nazwę „wypadek” zasługują tylko te przypadki, kiedy do tragedii dochodzi wskutek splotu trudnych do przewidzenia okoliczności. Takie rzeczy zdarzają się zaś każdemu i wszędzie, czyli nie koniecznie na polowaniu. Trudno zaś mówić o wypadku, jeżeli do zdarzenia dochodzi wskutek kompletnego zignorowania zasad posługiwania się bronią, lub też wtedy, gdy mamy do czynienia z kompletnym wariactwem, jak przytoczone powyżej polowanie na wspólnika i ścigających sprawcę policjantów. Tego typu zachowanie należy rozpatrywać wyłącznie w kategoriach medycznych i Bogu dziękować, że tym razem zakończyło się to takim szczęśliwym finałem. Bardzo się bowiem dziwię, że postrzelony ze sztucera człowiek przeżył, a uzbrojeni w śmieszne w starciu ze sztucerem pistolety policjanci, upolowali posługującego się nim człowieka, a nie on ich. Sam bym do takiego pojedynku nie stanął nigdy.
Szczepan Kropaczewski
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie