
W mojej okolicy dawno już nie ma wilków, niedźwiedzi ani smoków, jest za to sporo dzików i nic w tym dziwnego, że najwięcej mrożących relacji ze spotkań z tym zwierzęciem dało mi się usłyszeć, zanim sam doświadczyłem z nimi wielu bliskich spotkań III stopnia - jak mawiają zwolennicy UFO. Potem, to już sam mogłem ocenić, ile one są warte.
Wiele też kiedyś się mówiło o dziczej zdolności do „odbijania kul”, a obecnie o odpowiednich do ich zabicia kalibrach i temu podobnych pierdołach. Czemu tak ostro? Otóż ja twierdzę, że każdy z dopuszczonych do polowania kalibrów broni bez trudu zabije każdego dzika, jeżeli oczywiście nie przekroczymy odpowiedniej dla danego kalibru i przepisów odległości, oraz trafimy zwierzę w istotne do szybkiej jego śmierci organy. Kończąc wątek doboru broni, powiem, że w tej materii trzeba się kierować raczej zasadą negatywną, czyli taką, aby nie strzelać do zwierząt małych, np. sarn, z armaty.
Jak wspomniałem powyżej, dzik, szczególnie dla okazyjnego widza, kojarzy się zwykle z potworem nie przymierzając takim, jak sławetny dzik z Kalydonu, i chociaż wcale nie twierdzę, że dzik nie może być groźny, to równie groźny bywa też zwykły szczur (który potocznie bywa synonimem tchórzostwa) jeżeli tylko znajdzie się on w określonej sytuacji.
Polowaliśmy wtedy na „Sraczewie”, ot, taka sympatyczna nazwa uroczyska, która licho wie skąd się wzięła, ale dobrze, że jest i każdego zachęcam do nazywania leśnych ostępów tak, jak przekazała nam tradycja, a nie operowania numerami oddziałów etc, ale to tylko dygresja i już wracamy do tematu.
Stanowisko wypadło mi „maksymalne”, miałem najwyższy numer na kartce i z tego też względu było to stanowisko flankowe. Prowadzący miał zaś język w okolicy pasa, więc zajął przedostatnie, a mnie wyekspediował na sam koniec, abym sam sobie zajął takie, jakie mi przypadnie do gustu. Linia, na której stałem, nie była typowa, był to mianowicie skraj zarośniętego krzakami rowu i widoczność poprzedniego stanowiska była zerowa.
Ze względu na te okoliczności, oddaliłem się od kolegi prowadzącego o jakieś sto metrów, bo miot był bardzo długi i wszystko było w granicach rozsądku. Mogłem sobie pozwolić na taką ekstrawagancję, bo byłem wszak ostatni i nikomu nie wchodziłem w paradę. Wreszcie, od odległych pól doleciał głos ruszającej naganki, a wkrótce zaczęła się i myśliwska muzyka.
To tu, to tam padały pojedyncze strzały, a w pewnej chwili odezwał się pies. Grał tylko jeden i to całkiem blisko, jakieś 80 metrów do przodu i zupełnie blisko wspomnianego rowu. Aczkolwiek polowanie w lesie było mi dobrze znane i nie podniecało szczególnie, to kłamstwem by też było stwierdzenie, że taka sytuacja może być myśliwemu obojętna, ale tym razem było jakoś nietypowo.
Jest rzeczą normalną, że psy znajdują zwierza i głosząc go - gonią, czasem co prawda gonieni nie mają zamiaru opuścić jakiegoś rewiru, ale przecież w takich razach zazwyczaj odbywa się ostra jazda na krótkich dystansach. Teraz było inaczej. Widziałem psa oszczekującego coś, ale prócz niego nie widziałem nic. Czyżby pies znalazł zwierzę, które padło po jakiejś strzelaninie? Strzałów było przecież kilka. Któż to wie?
Normalnie, kardynalną zasadą jest pozostanie na wyznaczonym stanowisku bez względu co się wokół nas dzieje, ale ja nie miałem wyznaczonego stanowiska, a moje przemieszczenie wzdłuż linii nie mogło nikomu zagrozić, po dłuższej chwili postanowiłem więc podejść dalej wzdłuż rowu i przyjrzeć się sytuacji.
Nie uszedłem jednak daleko, gdy zobaczyłem wynurzającego się z kniei kolegę Staszka, który jako jedyny szedł w miocie z psami. Zatrzymałem się więc i przyglądałem komedii. Kolega Stasiu podszedł do miejsca, gdzie szalał podniecony pies i podniósł broń. Widziałem, że wykonuje on jakieś dziwne ruchy, po których z traw wyskoczył spory dzik. Padł strzał i wszystko wróciło do normy, tylko dzik zniknął gdzieś w leśnym ostępie, a po kilku minutach dało się słyszeć huk dobiegający z przeciwnej flanki.
Pędzenie dobiegło końca i nadszedł czas na relacje oraz zbiory tego, co padło. Szybko się okazało, że dzik który był aż takim leniem, że według relacji kol. Stasia... dopiero kopnięcie go w d... skłoniło nygusa do podniesienia się z barłogu, nie uszedł kuli kol. Rysia i teraz wylegiwał się już w krainie marzeń.
Dzik nadto okazał się być łaciakiem i stanowił przez to piękne trofeum na ścianę. Opowieści dziwnej, acz prawdziwej treści można snuć bez końca. Rozmaitych sytuacji potwierdzających to, że dziki to lenie którym nie bardzo się chce rozstać z wygodnym barłogiem, doświadczyłem wiele i to zanim sam zacząłem polować, bo naturalną koleją rzeczy, przedtem wiele lat chodziłem w nagance, gdzie sam widziałem to i owo, oraz słyszałem od towarzyszących mi kolegów.
Czy wszystkie takie opowieści można brać poważnie? Na pewno nie, ale ja do szczególnych blagierów nie należę, zapewniam.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Nie będę tego komentował, by nie naruszać dobrych obyczajów, panujących we wszechświecie, dziękuję !
Kolego Nemrodzie! Ja nie mam zamiaru Ciebie ganić, ani trochę, napiszę wiec inaczej. Dzik z Kalydonu jest znany od starożytności ludziom określonego kręgu kulturowego, a dzisiaj to już całemu (...) światu! Jednym słowem - żenada. Czy dziki są cwane czy leniwe? Pewnie jedno i drugie. Czasem "mądre" a czasem głupie, czy natomiast leniwe? Cóż, dzik któremu się nawet ruszyć z barłogu nie chciało pomimo tego, że oszczekiwał go rosły wyżeł, wydaje sie mi wielkim olewatorem, czyli leniem. Dzika o wadze 190 kg nie strzeliłem, ale o wadze 130+ owszem. Pozdrawiam.
Kolego Szczepanie, muszę Cię zganić z takich przyczyn, że - dziki nie są leniwe a sprytne /cwane, liczące, że tym manewrem przechytrzą człowieka. Piszesz o jakimś dziczym monstrum z Kalydonu, nie rozwijając jego szczegółów, co proszę uzupełnić ! w stosunku do dzika Hybrydy ze świnią domową, potwora "HOGILLA"z Anglii o dł. 2,5 metra, wagi 400kg wieku 7 lat, upolowanego 1 stycznia 2006 r. zaś dzik, potwór z Polski to dzik z puszczy kozienickiej o nazwie "dziadek" o wadze 190 kg.