
Kiedyś, będąc na rykowisku, poszłam na ranny podchód z miejscowym gospodarzem łowiska, bo tego akurat nie znałam. Szliśmy dość długo przez las szeroką, piaszczystą drogą, wyjeżdżoną tak przez traktory, że po obu stronach potworzyły się jak gdyby „burty”. Mimo że pogoda była piękna, byki milczały jak zaklęte.
Wreszcie, po prawej stronie drogi, las przeszedł w płytki wąwozik porośnięty trawą i po przeciwnej jego stronie zobaczyłam pasącego się spokojnie byka. Zlustrowałam go dokładnie przez lornetkę, oceniłam, że selekt, więc postawiłam nogę na owej „burcie”, oparłam łokieć o kolano, strzał – a byk tylko podniósł lekko łeb, kiedy mu się między nogami zakurzyło, i zaczął się znowu paść!
Przeładowałam, poprawiłam i efekt ten sam – a kolega stwierdził – chyba głuchy! Sam strzelił, byk został w ogniu!
Zastanawialiśmy się nad przyczyną moich fatalnych pudeł i wtedy przypomniałam sobie, że wzięłam świeżo zakupioną, najnowszą austriacką amunicję. Przedtem zawsze strzelałam z czeskiej. Ponieważ nie wiedziałam, jak ta amunicja „bije”, poprosiłam jeszcze w W-wie kogoś, kogo uważałam za autorytet strzelecki, aby mi lunetę do niej przystrzelał. Kiedy opowiedziałam o tym mojemu towarzyszowi łowów, stwierdził – jak wrócimy do domu, sprawdzimy.
Tak zrobiliśmy, na prowizorycznej strzelnicy sprawdził dostrojenie lunety, wyjmując zamek i patrząc przez lufę. Okazało się, że różnica wynosiła ok. 30-40 cm!
Poprawiliśmy i następny byk już nie był głuchy, a ja do dziś się zastanawiam, czy ów warszawski strzelec nie zrobił mi przypadkiem głupiego lub złośliwego kawału!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie