
Będzie to historia kompletnie zwariowana, ale zapewniam, że jak najbardziej prawdziwa, a że ostatnio pisałem o lisie, to i dzisiaj nie będzie inaczej. Każdy kto polował z drylingiem przyzna, że jest to broń wspaniała, ma tylko jedną wadę – posiada rozmaite wajchy, nad którymi trzeba sensownie zapanować, a to nie zawsze się sprawdza, gdy adrenalina niespodziewanie wzrośnie.
Działo się to w tych dobrych czasach, gdy polowało się również na zające, a lisy miały złote kity, ja zaś byłem świeżo po jakiejś pomyłce z prawidłową obsługą wszystkich pstryczków przy swoim drylingu i wybierając się na polowanie zbiorowe do K. - gdzie również dzików bywało tyle, co za panów konfederatów, to postanowiłem podjąć rozwiązanie radykalne.
Uznałem, że kiedy załaduję automat samym śrutem, a dryling kulą i brenekami, to o pomyłce i mowy być nie może. Kombinowałem tak. Kiedy naganka ruszy, będę trzymał w ręku śrutówkę, bo przecież lis, czy też zając, może wyjechać z leśnej trawy zupełnie niespodziewanie, a jeżeli w miocie będą dziki i psy zgłoszą kierunek, to odstawię automat i odbezpieczę dryling. Proste? Akurat...
Stałem przy szerokim trakcie. Pędzony miot był gęsto podszyty krzakami oraz trawą, a po drugiej stronie drogi rósł zwarty sosnowy młodnik. Moim sąsiadem z lewej strony był śp. kolega Maryś, a następny stał on – Gość. Tutaj mogę dodać, że ilekroć zdarzało się mnie polować z gośćmi, to zawsze czułem się dziwnie, a czemu, to już się wkrótce dowiecie.
Pędzenie trwało, a ja realizowałem swój plan według scenariusza, w ręku automat, a dryling oparty o drzewo. I wtedy zaczęło się „psów granie”, a mnie skoczyło lekko ciśnienie, bo aczkolwiek nie była to pierwszyzna, to człowiek ślimakiem nie jest, a muzyka szła wprost na mnie. Psy ujadały i jeździły gdzieś w głębi miotu, ale potem najwidoczniej ogary straciły trop, bo tylko jeden wciąż uparcie głosił i konsekwentnie zbliżał się do mojego stanowiska, najwyraźniej prowadząc dzika któremu się nie śpieszyło, bo głos psa bardziej kluczył niż się zbliżał.
Nic jednak nie trwa wiecznie i kiedy w końcu zobaczyłem psa, który gromko ujadał... ale niczego nie prowadził, to lekko zbaraniałem i tym bardziej śledziłem okolicę po której on latał, a było to kilkadziesiąt metrów od mojego stanowiska. Sytuacja była durna, bo pies najwyraźniej dzika zgubił i intensywnie próbował naprawić swój błąd. No dobrze, ale gdzie podział się ten dzik? Nikt nie strzelał, a gon miał przecież konsekwentny kierunek. Ki diabeł?
Dryling miałem w pogotowiu, w lufach same kule, tylko dzika nie było, automat z pięcioma śrutami stał oczywiście oparty o drzewo i wtedy...
Lis był tuż tuż. Sunął wśród traw jak wąż (kto tego nigdy nie widział, nie dał by wiary, ja widziałem to wielokrotnie) i kiedy go zobaczyłem, zrozumiałem jedno. O zamianie broni nie było mowy. Zresztą, zanim zdążyłem się złożyć aby poczęstować go tym co miałem, włączył dopalacze i wystartował w kierunku linii, brał mnie z lewej strony. Zdążyłem oddać jeden strzał kulą który okazał się pudłem i musiałem go przepuścić przez linię, bo przecież nie jestem wariatem.
Nie oddam strzału w kierunku kolegi. Kiedy rudzielec wyskoczył na trakt, wziąłem go na cel i potraktowałem breneką, po chwili zrolował na środku drogi jak zając. Lis leży. Dobra nasza pomyślałem sobie i wziąłem do ręki automat, bo wierzyć lisowi, to wielka naiwność, wszak nie bez kozery nazywają go chytrym...
Ten może chytry nie był, ale kto go tam do końca wie. Jakoż sprawa bynajmniej się jeszcze nie zakończyła, bo po chwili lis usiadł na d... i według prawideł sztuki należało poświęcić mu strzał łaski. Ba. Lis siedzi na czterech literach, lewą stawkę trzyma w górze i kręci się wkoło, ale co tam lis! Z trzeciego stanowiska wyskakuje nasz gość! pędzi środkiem traktu w kierunku rannego zwierzęcia i wrzeszczy: „to pan strzelał?”. Ja stoję jak zbaraniały, a mój bliższy kolega Maryś wrzeszczy: Panie! co pan do cholery robi!
Jedno co zdążyłem jeszcze zanotować, to cudowne ozdrowienie mojego lisa i bezpowrotne jego zniknięcie w młodniku, który miłosiernie osłonił go zwartą jak mur ścianą. O strzale nawet mowy nie było, bo niby do czego?
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Od Szymkowiaka . . . gdzie te czasy . . .
@koser. Witajcie w naszej wiosce! Wszystko się zgadza, proch nazywał się "Sokół" a spłonki "Poloxid". Filcowe przybitki produkowaliśmy sami z wojłoku pochodzącego z drukarni, który po wybiciu z płyty wykrojnikiem moczyło się w gorącej parafinie. Papierowe przybitki też rąbało się z kartonu a gotowe naboje lakierowaliśmy po zakręceniu, lub zaciśnięciu w gwiazdkę aby lepiej "ciągły". Do namiaru prochu mieliśmy taką przedwojenną miarkę z regulowanym dnem, ale potem kupiłem ruski kombajn, który miał pojemnik zasypowy i służył nam doskonale. Zadną sensacją nie było też produkowanie brenek jako gotowej amunicji, ale same pociski były rozmaitego pochodzenia i konstrukcji. dobrze chodziły ruskie z plastikowymi skrzydełkami, ale tutaj były też dostępne takie od "Szymkowiaka", całkowicie ołowiane i nieco podobne do oryginalnych niemieckich brenek. Pozdrawiam Cię serdecznie i bywaj zdrów! Szczepan
Stary borsuku - Nakręciłem ja naboi śrutowych w czasach o których piszesz dużo. Kupowało się śrut osobno, przybitki wojłokowe i tekturowe osobno. Spłonki też. Proch był pamiętam w takich żółtych owalnych puszkach blaszanych zamykanych wciskanym małym wieczkiem. Źle się z tego pudełka odsypywało naważkę prochu do miarki. Później te puszki używałem do trzymania śrutu. Po załadowaniu wszystkiego do tekturowej łuski trzeba było to zakręcić maszynką z korbką i jeszcze dodatkowo przekalibrować i na końcu napisać numer śrutu na przybitce coby się nie pomylić. Miało to jakiś urok i "robienie naboi" było takim rytuałem, który dziś się miło wspomina.
@anna- sumińska. Na kaczki polowałem w czasach, gdy było ich "pełne powietrze" a amunicję produkowało się w domu, bo to było taniej i nie trzeba było telepać się do Jedności w Poznaniu. O jednej takiej kaczce chcę Wam napisać, ale na razie sezon nie ten. Pozdrawiam serdecznie. Darz bór! Stary borsuk
@nemrod. Wierszy ci u nas dostatek, za parę dni wyjdzie nowy tomik, a na życzenie, zamieszczę wkrótce parę. Stary borsuk
Jako pierwsza "strzeliłam" pięć punktów (bez pudła ;) ale napudłowałam się w życiu sporo - szczególnie do tzw. "wykładanych" kaczek :) Najlepiej wychodziły mi strzały z rzutu, jak nie trzeba było zbyt długo kombinować ile założyć itd - pozdrawiam wszystkich respondentów - Darz Bór !
Ty też bądź zdrów i pisz, choć wolałbym wiersze...!
Oczywiście że chodziło o staropolskie przysłowie - to tak dla pewności, a przy okazji powiem, że w redakcji jest już opowiadanie (prawdziwe!) o tytule jednoznacznym - Łaciak, czyli dzik czarno biały jak krowa rasy NCB. Bywajcie zdrowi! Darz bór! Szczepan
Szczepanie, chodziło mi o związek tytuł tego opowiadania z jego treścią, ale wychodzi na to, że bruno był bystrzejszy ode mnie, więc gdyby tak było, to wypada Mu tylko pogratulować.
Stary borsuku - Panie Szczepanie - nie dość, że zajmująca historia, to jeszcze świetnie napisana. Ode mnie ma Pan 5 pkt. Co do tytułu - nie mógł być lepszy. Kolego nemrod73, jak mówi przysłowie, gość w dom, Bóg w dom - autor ironicznie je przywołał, bo gość z relacji Starego borsuka z niczym pozytywnym kojarzyć się nie może. Jeśli kolega w opowieści nie znalazł przyczyny tytułu, widocznie nie dostrzegł najważniejszego bohatera, który rozwalił polowanie.
@nemrod73. Witaj Kolego! Niestety, ale ni w ząb nie mogę zatrybić o co biega, bardzo chętnie sam się do wszystkiego odniosę, o ile tylko zostanę doświetlony. Darz bór! Szczepan
Szanowny Szczepanie, poczytałem dwa razy to wspomnienie dla przyczyny jego tytułu i wybacz, ale nie znalazłem. Poza tym, OK.
@Anna Sumińska. Szanowna Koleżanko! Gratuluję celnego strzału! (o pudła oczywiście nie pytam) ale przecież pudło jest tak przypisane do naszej pasji, jak nie przymierzając życie do śmierci. A gdyby nie było pudeł, to paradoksalnie nie przeżyło by też... wielu myśliwych, oraz innych uczestników polowania, o ratujących swoją skórę lisach nie mówiąc. Wracając zaś do konkretu, to strzał kulą do lisa przemykającego przez zarośla, nie musiał być wcale klasycznym pudłem, nie dotyczyło by to breneki, ale po co te dywagacje. Niech żyją pudlarze, ja ich nazywam mecenasami w sprawach życia i śmierci. Napisałem też adekwatny wiersz i jeżeli taka wola, to chętnie go zamieszczę na łamach. Wiersz jest oczywiście o lisie, a nawet o dwóch. Darz bór!
Kobietki mają ten dodatkowy zmysł czy też umiejętność przy strzelaniu kulą do liska. Ale nietrafiony mikita to zwyczajna rzecz. Wielu jednak nie potrafi się do tego przyznać….. Patrz mój tekst p.t. Kulą w płot.
A ja kulą nie spudłowałam ;)
@koser Dziękuję Koledze za przyjazną ocenę mojego artykułu, obiecuję, że coś tam jeszcze napiszę. A wracając do naszych baranów, to takie dzikie zachowania przejawiali często ludzie, którzy nie polowali na co dzień w lesie, tylko w polu i na drobnicę. Osobnym tematem byli tzw. dewizowcy, którzy (do czego się przyznali) dziki w lesie widzieli pierwszy raz w życiu. Pozdrawiam i Darz bór! Stary borsuk
Kolejne bardzo życiowe opowiadanie Starego Borsuka. Gratuluję. Brak wstrzemięźliwości w ustaniu na stanowisku czasami występuje. Podobnie jak bieganie po linii. To taka cecha nie tylko nasza. Regulamin sobie, a życie sobie. A, że lisek potrafi wstać po strzale to wiadoma sprawa. Widziałem już takie przypadki. Ale taki jest los myśliwego na zbiorówce. Natomiast dryling to było marzenie wielu myśliwych w czasach mojej młodości. Znałem i dalej znam kolegów zafascynowanych drylingiem. Jednak ostatnio niektórzy zmieniają marzenia na ekspres-dryling. Jest to jednak bardzo drogie marzenie…. Opowiadanie mi się podoba i proszę o więcej. http://www.youtube.com/watch?v=QQMlyfqLlSI