I znów o bażantach . . . Przyjeżdżam na miejsce zbiórki, rozpakowuję ekwipunek - strzelba jest, flintpas jest, torba jest - o psia kość - troków nie ma!
No cóż - z polowania nie zrezygnuję, trzeba będzie sobie jakoś radzić . . . Dubeltówkę wtedy miałam 16-kę Sant Etien, wyjątkowo lekką, a na takim "chodzonym" polowaniu miałam zwyczaj nosić ją opartą szyną o ramię, żeby być przygotowaną do szybkiego strzału.
Jak zwykle - chodzimy w grupach po trzech myśliwych - ja na prawej flance. Już na początku strzeliłam koguta, więc niosę go w lewej garści, myśląc - będzie okazja do strzału, puszczę bażanta na ziemię i strzelę.
Chodzimy, chodzimy, koledzy już mają po kilka, a ja ciągle z tym jednym! W kolejnym sadzie - widzę, jak z prawej strony zrywa się piękny kogut i defiluje w moja stronę, ale nawet nie myślę o strzelaniu, bo moi sąsiedzi nieźli strzelcy.
Słyszę bach, bach - kogut leci, następne bach bach - i kogut już jest przede mną. Strzeliłam z rzutu, kogut spadł, a ja w tym momencie uświadomiłam sobie, że tego pierwszego cały czas ściskam w garści!
A z boku słyszę głos - no, no, babę kowboja mamy w kole - z jednej ręki strzela!
Komentarze opinie