
Rymowanka ta kończy się rozmaicie, ale ja spotkałem w lesie dzika... który miał bzika!
Las jest moim ulubionym miejscem odpoczynku. Minęły wprawdzie czasy, gdy spędzałem w nim całe dnie i noce, ale wszystko na tym świecie ma jakiś tam kres. Już ponad 10 lat minęło od czasu, gdy ostatni raz udałem się tam z wierconym żelazem na ramieniu, aby posiedzieć na starej ambonie, zatopić się w otaczający mnie świat, a czasem i wystrzelić. To wszystko już było i skończyło się pewnej wrześniowej nocy, na szczęście we własnym łóżku, bo doprawdy nie wiem jak by to było, gdyby udar dopadł mnie w lesie. Ale dość tego biadolenia nad rozlanym mlekiem, teraz też łażę do lasu, a czasem nawet na ambonę się wdrapię. Cóż, człowieka jak wilka do lasu coś ciągnie.
Mój dawno już nie żyjący kolega myśliwy mawiał, że kiedy myśliwy wybiera się do lasu, to wtedy jest tam o jednego za dużo. Trudno się nie zgodzić z taką dykteryjką, bo las mieszkaniem człowieka nie jest, w lesie mieszkają zwierzęta. Jelenie, daniele, sarny i dziki, oraz cała czereda wszelakiej drobnicy. Dzisiaj zaś opowiem Państwu o jednym takim spotkaniu z tym ostatnim w sytuacji, gdy do obrony przed tym groźnym (bywa) zwierzem, miałem wyłącznie puste łapy. Pisząc o obronie przed dzikiem, grubo w tym przypadku przesadziłem, bo dzik to zdecydowany sybaryta i pospolity nygus, gdzieżby tam mu się chciało zjeść człowieka który idzie sobie cichutko leśnym duktem, zapewniam, że nigdy. Nie inaczej było w tym przypadku, ale przyznaję, że z takim zachowaniem się dzikiej świni spotkałem się tylko raz w życiu, przynajmniej zaś o takiej godzinie. Było to przecież przysłowiowe południe, czyli dzień jasny jak słońce.
Szedłem sobie oto leśną dróżką, nawet nie dróżką, tylko dość uczęszczanym duktem, który prowadził do szerokiego traktu. Z lewej strony miałem szeroki na jakieś 40 metrów pas drągowiny (rzadki las sosnowy w wieku ok. 40 lat), za którym zaczynał się zwarty świerkowy młodnik. Z prawej, podobny pasek drągów, który kończył się „Kaczymi dołami”, czyli pasem płytkich oczek zarośniętych wodną roślinnością wszelkiego rodzaju.
Dziki zazwyczaj obierają sobie na czas dziennego spoczynku miejsca osłonięte i zakryte, bywa też, że szczególnie w zimie, budują sobie na otwartych i nasłonecznionych mini polankach, które znajdują w porośniętych olchą i brzozą uprawach, prawdziwe kanapy z występujących tam traw. Zapewniam, że dzieł tych nie powstydziłby się żaden biegły w swoim fachu tapicer. Ale to była wiosna, a wtedy, to dzik raczej szuka chłodu niż ciepła i kiedy postanowi sobie odpocząć, to gwizdem (ryjem) odgarnia leśną ściółkę do gołej ziemi i w tak powstałej kołysce składa swoje szlachetne cielsko. Od każdej zasady są jednak wyjątki i wiele razy spotkałem dziki, które za nic mając ludzkie wyobrażenie o bezpieczeństwie, powaliły się tuż przy uczęszczanej drodze, oczywiście, typową reakcją w takich razach była ucieczka, kiedy ktoś się obok ich legowiska napatoczył. Tym razem było jednak inaczej.
Po lesie chodzę cicho z nawyku i zasady, tym razem widocznie musiałem na coś nadepnąć, bo na pewno nie chodziło tutaj o wiatr, w każdym razie w pewnej chwili usłyszałem hałas z lewej strony i w tejże sekundzie nastąpiło gromkie hrum. Delikatnie odwróciłem głowę i w odległości jakichś dwudziestu metrów zobaczyłem sporego dzika, „na oko” ważył z 80 kilo. Stał do mnie na blat i gapił przed siebie, a ja stałem jak żona Lota i uśmiechałem się pod nosem, ale cóż by było w tym spotkaniu dziwnego? Nic zgoła. Ba, sprawa się jeszcze nie skończyła i w tym sęk. Dzik pomyślał chwilę, a potem zaczął wolno kroczyć do przodu, czyli równolegle do drogi na której stałem, nie uszedł jednak daleko. Po paru krokach skierował się na wspomnianą drogę i wyraźnie zaciekawiony dwunożnym stworem ruszył w moim kierunku.
Nie był to żaden tam atak, bynajmniej nie. Czarnuch podszedł do mnie na pięć kroków i przyglądał mi się z ciekawością, a ja z najwyższym trudem utrzymywałem powagę. Analiza wzrokowa dziwnego obiektu nie dała widocznie odyńcowi jasnej odpowiedzi kto zacz, bo historia bynajmniej się nie zakończyła. Dzik skierował się ponownie w drągowinę z której wyszedł. Stąpał wolno i dostojnie do miejsca w którym spał i tutaj się zatrzymał. Widocznie był to jakiś dziczy filozof, bo znowu chwilę pomyślał, a ja byłem przekonany, że się tam spokojnie położy, ale gdzie tam. Zobaczyłem jak zaczął mu pulsować życiodajny pędzel, a z dziczego brzucha popłynęła złocista uryna. Kiedy już sobie tak ulżył, postanowił zbadać sprawę z drugiej strony, tym razem wschodniej. Znowu wylazł na drogę i podszedł do mnie ponownie. Stałem teraz do zbója bokiem i przyglądałem mu się przez ramię. Tym razem nie postał długo, chociaż bynajmniej nie uciekł. Dostojnym krokiem wszedł w drągi dzielące drogę od mokradeł i zniknął mi z oczu.
Każdego kto to czytał zapewniam, że zdarzenie jest jak najbardziej autentyczne i niczym nie umajone, jeżeli zaś ktoś w to co napisałem nie wierzy, to wyłącznie jego sprawa. Ja tak ekstremalne spotkanie z dzikiem w biały dzień, miałem tylko raz w życiu, w nocy (co prawda przy pełni księżyca) zdarzyło mi się podobne w jabłoniowym sadzie, ale ten dzik pogapił się na mnie, napił się wody z kałuży odległej o kilka kroków, a potem zachował się poprawnie, zwiał w przerażeniu.
Darz Bór!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
To raczej nie był zdrowy dziki- dzik! Obstawiam 2 możliwości: 1)Chory( na wściekliznę- ale to byłoby raczej widoczne, zauważalne) lub 2)Osobnik udomowiony, oswojony przez człowieka, a w tym momencie- w lesie. I tą opcję bym obstawiał! Wiemy, albo chociaż słyszeliśmy, że . Ale jeśli już, to tylko u nas -ludzi! Dziko żyjąca zwierzyna nawet w okresie swych godów, choć mniej ostrożna i cicha (np. jeleń w czasie rykowiska), raczej wie, na jakim świecie żyje. No gdybym jeszcze doczytał się, że rzecz się miała w końcu listopada lub na początku grudnia, a delikwent-odyńczyk nie był sam, ale w towarzystwie, to może tej nawet dziczej miłości bym do końca nie wykluczył! Darz Bór!
Nic dodać, nic ująć.
Po pierwsze, to w lesie nie wolno chodzić z psem bez smyczy, bo tzw otok służy do tropienia zwierzyny przez myśliwego, lub policyjnego psa tropiącego. Leśniczy, straż leśna może, a powinien nałożyć Ci mandat. o drugie, to zależy jaki dzik, i jak reaguje. Gdyby Twój pies bawiąc się podszedł do takiego dzika, którym mogła być locha z młodymi (lub odyniec) których mogłeś nie widzieć, bo ona nie stała tak sobie, rozdarła by psa lub zaatakowała go, a pies uciekając do swego pana, naprowadził by ją na ciebie, ta zaś mogła by i ruszyć na Ciebie. Tak bardzo często dzieje się na polowaniach z udziałem psów.
To gdzie wedlug Pana pies moze chodzic swobodnie bez smyczy jesli las jest zlym miejscem? Poza tym dzika mozna spotkac rownie dobrze kolo wlasnego domu i co wtedy? nie pytam gdzie mozna spacerowac z psem bez smyczy tylko prosze o pomoc kogos kto wie jakiej reakcji sie spodziewac, czego nie robic i przede wszystkim czy dzik stwarza dla nas jakies zagrozenie..? brak swiadomosci i niewiedza powoduja lęk przed nieznanym.
Jeszcze na smyczy...? Pies zawsze w lesie powinien być na otoku proszę Pana. Dlaczego? No właśnie dlatego zeby póxniej nie było nieporozumień.
Witam:) na wstepie uprzedzam, ze nie jestem mysliwym. Trafilem na ten artykul szukajac informacji o dzikach, poniewaz rowniez lubie spacerowac po lasach i wczoraj mialem bliskie spotkanie z dzikiem i nie wiedzialem jak mam sie zachowac? Co istotne spaceruje po lesie z psem, wczoraj ledwo weszlismy do lasu wiec pies na szczescie byl jeszcze na smyczy, szedlem okolo 3 minuty w glab lasu i nagle zobaczylem miedzy drzewami dzika, stal tylem do mnie. Moj pies jest duzy ale ma 9 miesiecy i chce sie bawic z innymi zwierzakami, wczoraj prawdopodonie nie zauwazyl dzika a ja natychmiast zawrocilem i szedlem szybko w strone ulicy, balem sie ze dzik moze zaatakowac mojego psa.. prosze kogos doswiadczonego o porade, co robic w takiej sytuacji..? czego nie robic zeby nie prowokowac dzika..? jak dzik zareaguje na duzego psa ktory jest podekscytowany..?
Witaj Szczepanie, ja czytałem i nie mam powodów nie wierzyć, bo w tym leśnym świecie wiele jest możliwe, podejrzewam, że przyczyną takiego zachowania tego młodego odyńca był okolicznościowy napór jego seksualności, tak jest. Miałem podobne zdarzenie na wycieczce rowerowej, gdy zatrzymałem się przy parkanie pewnego gospodarstwa z zamiarem poproszenia o łyk wody, w głębi podwórka stał na łańcuchu stary i z daleka śmierdzący Cap, który zareagował na moją obecność dużą ruchliwością, po czym z dużą mocą wypuścił urynę, a może i spermę i gdy zapytałem gospodarza o jego reakcję, powiedział, że to taka reakcja capa na obcych.
Witaj Szczepanie, ja czytałem i nie mam powodów nie wierzyć, bo w tym leśnym świecie wiele jest możliwe, podejrzewam, że przyczyną takiego zachowania tego młodego odyńca był okolicznościowy napór jego seksualności, tak jest. Miałem podobne zdarzenie na wycieczce rowerowej, gdy zatrzymałem się przy parkanie pewnego gospodarstwa z zamiarem poproszenia o łyk wody, w głębi podwórka stał na łańcuchu stary i z daleka śmierdzący Cap, który zareagował na moją obecność dużą ruchliwością, po czym z dużą mocą wypuścił urynę, a może i spermę i gdy zapytałem gospodarza o jego reakcję, powiedział, że to taka reakcja capa na obcych.