
Wrzesień 2007 roku był mokry i wietrzny. Byki wcale się nie odzywały, ktoś tam gdzie coś słyszał, ale to tylko leniwe pomruki. Urlop miałem od 15 września i tak troszkę w duchu liczyłem na przychylność aury, że może coś się zacznie w lesie dziać. Koledzy dali sobie spokój z bykami, mówili tylko, jak przestanie padać, weźmiemy się za nie.
Ja jednak bylem uparty i już 16 września siedziałem na ambonie na bagnie, a deszcz strumieniami lał mi się na głowę przez dziurawy dach. Ale, jak to mawiał Antos, na polowanie nie ma złej pogody. Jest albo dobra albo bardzo dobra. Wiało niemiłosiernie, ciężko byłoby usłyszeć przejeżdżający pod amboną czołg bez rury wydechowej, a co dopiero delikatnie i cicho stąpającego jelenia. Robiło się już widno. Siedziałem zrezygnowany i mokry jak bóbr. Nawet osobistą bieliznę miałem przemokniętą do suchej nitki.
Około 7 zrobiło się troszkę ciszej, wiatr ustał i deszcz lżej zaczął siąpić. Przed sobą w młodniku usłyszałem, do dziś nie wiem jakim cudem, beknięcie łani. Zacząłem lustrować rachitycznie powyginane sosenki na skraju uprawy. Lornetka co chwilkę jednak mi parowała, więc przecierałem i szukałem dalej, szukałem, szukałem i w końcu wzrok mój utkwił na szarej plamie pośród sosen. Przetarłem szkła i z trudem rozpoznałem kształt jelenia, a dokładnie właścicielki - prawdopodobnie - tego beknięcia.
Dumny z siebie, swojego słuchu i sokolego wzroku, wpatrywałem się w plamę i w końcu rozpoznałem w niej żywego jelenia, nie łanię, lecz cienkiego szóstaczka, prawdopodobnie... Stwierdziłem ten fakt po grubszej szyi i szeroko rozstawionych łyżkach, bo właśnie miedzy nimi według praw natury powinny się znajdować tyki - i były.
Słońce zaczęło wyglądać zza chmur i z mojej plamy po chwili utworzył się obraz ... byka. Stał jakiś taki przestraszony i zmoknięty, nerwowo kręcąc łbem na wszystkie strony. Wiedziałem, że na pewno nie jest tu jedyny i nie myliłem się. Po chwili mój szostaczek dał potężnego susa w przód i w młodniku mignął mi rudy cień. O wiele większy od niego. I po chwili usłyszałem stękniecie byka.
Potem ryk przeszył mokre powietrze w lesie. Aż z wrażenia mocniej zacisnąłem ręce na moim Kubusiu. A wiec coś będzie, na łąkę wyszła lania z cielakiem, potem następna i następna. Po chwili było ich już 8 i powoli zaczęły żerować. Kubuś już leżał na kolanach, czekaliśmy na pana tej chmary. Sądząc po liczbie łań, pewnie to nie byle kto, więc wolałem być gotowy. Wreszcie się ukazał.
Szedł z nisko pochylonym łbem, na którym miał sporo i to nawet powiedziałbym, dość sporo. Lornetka do oczu: szesnastak nieregularny w wieku około 10 lat, może więcej, stary łowny byk. Zatrzymał się na chwilkę. Ja miałem już Kubusia przy oku. Komora i bach, strzał targnął porannym lasem. Byczysko nawet nie zaznaczyło strzału, przyspieszył tylko, lecz po chwili zaczął pływać. Po kilkudziesięciu metrach padł na boki z traw widać było tylko wystające tyki z jasnymi grotami lśniącymi w porannym słońcu. Leżał i pisał testament.
Po kilkunastu minutach zszedłem powoli z ambony i podszedłem do byka. Leżał na brzuchu, z wieńcem opartym o sosenkę, jakby do fotografii. Mój byk ważył 167 kg po wypatroszeniu, wiek wyceniono na 13 lat, wieniec nieregularnego szesnastaka ważył 6,700 kg, pięknie operlony, ciemny do dziś stanowi jedna z perełek moich trofeów...
DARZ BÓR
P.S
;;Szóstaka"" strzeliłem w 2010 roku.....czyli trzy lata po tamtym spotkaniu....niestety jego wieniec nie byl zbyt imponujący bo w wieku 6 lat nasadził zaledwie nieregularnego dziesiątak z bardzo cienkimi i jasnymi tykami...... ważył 120kg.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie