Reklama

Moje Eldorado

21/12/2012 18:11

Mam takie miejsce na ziemi, które w pełni zasługuje na taką nazwę. Przeżyłem tam wiele sukcesów i porażek łowieckich. Tam postawiłem swój pierwszy krok, jako myśliwy pełną gębą. Przez te wszystkie lata mógłbym na palcach policzyć puste wyjścia. Nie sposób opisać tu wszystkie ciekawe przygody związane z tym miejscem, bo jest ich za dużo po prostu. Opiszę tu kilka zupełnie przypadkowych spotkań ze zwierzyną nie zawsze kończących się strzałem. W myśl zasady mojego nieżyjącego przyjaciela "ZWIERZ WIDZIANY POLOWANIE UDANE". 

Miejsce to dla mnie jest najpiękniejsze na świecie, ten las, do którego powcinały się pola i łąki, i moja rzeka, mosty, kładki, a co najważniejsze, las ten jest pełen życia o każdej porze roku. To jest po prostu moje eldorado i staram się spędzać tam tyle czasu, ile tylko mogę.

Wstałem około 3 nad ranem, po cichutku wymknąłem się z domu, żeby nie budzić domowników, gwizdnąłem na Damę i poszliśmy w kierunku rzeki. Koniec sierpnia, w kieszeni odstrzały na kaczki i kozła, na plecach moja siejka, w torbie lunetka i kilka brenek, tak na wszelki wypadek. Uwielbiam takie poranki, kiedy idę ze swoją najlepszą przyjaciółką Damą na polowanie, czuję wtedy ten napływ energii i taki błogi spokój w sercu. Ta cisza, te świerszcze grające gdzieś w trawie, głos spłoszonej czajki szykującej się do odlotu... cudnie.

Zawsze planowałem każde wyjście, lecz po wyjściu z domu te plany padały i szedłem tam gdzie mnie nogi niosły i to było najfajniejsze. Minęliśmy już dawno ostatnie zabudowanie wsi i kierowaliśmy się wzdłuż rzeki w kierunku lasu... Zaczęło świtać, słonko powoli wdrapywało się na niebo nad lasem, wstawał nowy dzień. Dama grzecznie maszeruje mi przy nodze, co jakiś czas zerka na mnie, rozumiemy się bez słów, wiemy, co mamy robić. Po prostu iść na spotkanie przygodzie.

Wiatr miałem idealny, wiało od lasu, zbliżaliśmy się powoli do mostu, więc zrobiłem się troszkę ostrożniejszy i załadowałem siejke śrutem nr 2, spodziewałem się kaczuszek koło mostu... i tak było. Dwa szybkie strzały i dwa zielonozłotawe kaczory spadły na lakę za mostem. Dama posłusznie przyniosła oba ptaki, usiadła przepisowo i patrzyła na mnie z taką miłością, jakby chciała mi powiedzieć ,,mój ty bohaterze". Kaczorki powiesiłem pod mostem, żeby ich nie nosić i poszliśmy dalej w kierunku następnego zakola rzeki. Siejka znowu nabita śrutem, ciche podejście i bach, bach... Jedna kaczka spadła, a druga się uparła i odleciała.


Czasem niektóre z nich są takie uparte i nie chcą spaść po strzale,na szczęście nie ma ich zbyt wiele, tak co trzecia. Podnieśliśmy tę mniej upartą kaczkę i ruszyłem dalej. Kiedy dochodziliśmy do kępy wierzb, Dama zjeżyła sierść na grzbiecie i zaczęła ściągać w kierunku kępy... Znalem jej zwyczaje, to musi być kot, lis albo jenot. Szepnąłem jej tylko, daj i już po chwili piękny mikita leżał już dociążony. Wiązka śrutu nr 2. 

Dama jak przystało na legawca, sierści nie aportowała, więc sam sobie go zaaportowałem. Znaleźliśmy mu ładne zacienione miejsce i powiesiliśmy go na gałęzi w towarzystwie kaczki, na którą być może polował przed chwilą, a teraz na jednej gałęzi sobie wiszą. Ironia losu, co? Siadłem pod krzaczkiem, na którym wisiały moje trofea i zjadłem śniadanko, syty i szczęśliwy z pięknego dnia, ruszyłem w dalszą drogę. Do południa ustrzeliłem jeszcze trzy kaczki, zmęczony, ale szczęśliwy, wróciłem do domu.


Połowa września... 

Z kubusiem na ramieniu wchodzę do lasu od strony rzeki, kieruję się na ambonę zwaną na ,,GÓRCE", zaczyna siąpić drobny deszczyk, więc przyspieszam troszeczkę, żeby mniej zmoknąć i prawie włażę na chmarę jeleni. Kubus załadowany, kiedy ostatnia sztuka przechodzi przez drogę, posyłam kule bykowi. Bach, potężna rakieta i byk leży w ogniu .Piękny stary ósmak. 

Nie mija tydzień i idę tą samą drogą, z daleka słyszę dziki, prawdopodobnie są pod amboną, były jakieś 150 m na lewo ode mnie, nie widziałem ich, ale po głosie wnioskowałem, że tak właśnie jest. Przytuliłem się do starego buka i czekałem. Minęła jakaś chwila, kiedy za plecami usłyszałem trzask złamanej gałęzi. Obracam się i widzę ogromny łeb starego odyńca, jakieś dwadzieścia metrów ode mnie. Czuję na sobie jego wzrok, podnoszę broń, zwierz zalewa mi lunetę, strzelam pod, bach.... Dzik rusza ostro w kierunku łąki...

Idę na miejsce strzału, ani kropli farby, nic??? W końcu jest, znajduję moją kulę, kulę, która powinna teraz grzecznie siedzieć w martwym ciele dzika, ale nie ,ona wolała siedzieć w młodej brzózce, a co tam, też dobrze - czyste pudło. Tego dzika, prawdopodobnie tego, bo prawie w tym samym miejscu, strzelił mój przyjaciel jakiś miesiąc po tym zdarzeniu. Ważył po wypatroszeniu 188 kg, jego oręż wyceniono na srebrny medal. Co za pech. Ale takie jest właśnie łowiectwo, jak mawiał Antoś ,,Ciężki kawałek chleba, ale pewny". 

Zima....


Kiedy po kilkugodzinnej zasiadce na ,,górce" tylna część mojego ciała zaczęła odczuwać przerażająca potrzebę uwolnienia wczorajszej kolacji. Pospiesznie udałem się w ustronne miejsce w celach czysto psychofizycznych. Po zakończeniu całej tej wątpliwej przyjemności, było tylko minus 12. Szczęśliwy i lżejszy wracałem na ambonę. Usłyszałem beknięcie łani, na łąkach była chmara ok 30-stu sztuk. Kubus do oka, bach, łania wali się w ogniu, drugi strzał, następna... 

Chmara zatrzymała się jeszcze na chwilkę na skraju lasu, skąd św. Hubert pozwolił mi wyjąć jeszcze ociągającego się szpicaka. Tryplet do jeleni to nie lada wyczyn. Takie to jest właśnie moje eldorado, mam tu swoje sukcesy i upadki, nie licząc tych z ambon. Z ambony na górce strzeliłem kilka jeleni byków, wiele łań i cieląt, kilkanaście dzików, lisów i jenotów nie liczę... Każda sztuka ma swoją historię i każdą pamiętam. I noszę w sercu, czasem jak zasypiam, widzę, jak przesuwają mi się przed oczyma te wszystkie sceny z polowań na tej właśnie ambonie. 

I to jest najcenniejsze w łowiectwie, że oprócz namacalnych dowodów w postaci trofeów mamy wspaniałe wspomnienia, których nikt nigdy nam nie zabierze... Każdy ma na ziemi takie swoje eldorado, za którym tęskni,i czuje się tylko wtedy dobrze jak do niego wraca aby się wyciszyć i uspokoić skołatane życiem nerwy.

DARZ BÓR

Adam

Reklama

Komentarze opinie

  • Awatar użytkownika
    borsuk38 2013-01-10 12:13:44

    ANTONI Słonki,słoneczki,..ale mi was brakuje ,nie ma chyba bardziej romantycznego polowania niż polowania na słonki na ciągu,według mnie kto słonki na ciągu nie strzeli...nie powinien nazywać się myśliwym,ostro co....ale taka prawda,ja strasznie tęsknie za tymi polowaniami.Kiedy to w ciepły kwietniowy wieczór ,siedzisz sobie wśród olsów oczywiście Z głową w kierunku zachodzącego słońca i rozmyślasz,o wszystkim,,wspominasz co było i czekasz ,czekasz na coś co sprawia ze serce myśliwego zaczyna bić szybciej,a palce zaciskają się na zimnych lufach ukochanej siejki..... Mam takie miejsce właśnie w pobliżu ,,bagna"",gdzie nawet teraz kiedy słonka zniknęła z naszego kalendarza,znaczy się nie zniknęła ,została przeniesiona na jesień ,można polować z pieskiem...ale powiem wam ze to nie to samo..próbowałem.... Kto raz stanol na leśnej drodze w oczekiwaniu na ta długodzioba czarodziejkę wiosennego lasu.ten na zawsze będzie już jej zaślubiony,tak mawiał już nie żyjący emerytowany gajowy z bagna pan Antoni. Strzeliłem na ciągu kilka słonek może 5...może 7...nie pamiętam,powie ktoś niby takie piękne a nie pamięta....właśnie.Bo to zupełnie inne polowanie,bo ,,przyjemność polowania,kończy sie w momencie oddania strzału""a tu nie chodzi zupełnie o pozyskania ogromnej ilości mięsa,tylko o odpoczynek na łonie natury i przy okazji realizowanie gospodarki łowieckiej,choć słonka ,raczej nie jest znaczącym gatunkiem łownym.... Na pierwsze polowanie zaprosił mnie właśnie Antoni.Spotkaliśmy się kolo bagna około godziny 16,dużo za wcześnie ,ale oto chodziło.Wybraliśmy sobie stanowisko ,za siedzenie posłużyła nam zwalona wiatrem stara brzoza.usiedliśmy Antoni zapalił papierosa...oczywiście mojego,wyrywając filtr.i zaczol znowu skarżyć się na panią Krysie,żonę....ze to mu juz papierosów palić nie daje....gorzałki tez,wnet Adasiu i Marysie mi na złom odda.Antoni miał w zwyczaju nazywać przedmioty pierwszego użytku imionami.a bron to dla niego była zaraz po Zonie,jak była w pobliżu tak mówił...a jak jej nie było to przed ...przed..Bardzo lubiłem tego staruszka...wiele mnie nauczył...nauczył mnie czytania lasu.....i zaraził ,,bagnem"" Sztucer natomiast nosił imię Alfred,dziś słyszę jeszcze jak po niego wpadałem na wspólne zasiadki.Krysiu.dawaj Alfreda i stawiaj wodę,myj słoiki zaraz z Adasiem ci tu kupę mięsa zwleczemy,zobaczysz..... Nasze wyjazdy zazwyczaj kończyły się tak ze to ja coś strzelałem.... jak miał dzika to za maleńki...Krysia ma większe garnki......jak lanie albo kozę......to znowu ze ....palec mu sie nie zgina do mamusiek.Ja wiedziałem ze on cieszy się jednak z tego ze jest ,jest,poluje,on przepolowal cale swoje życie i na rozkładzie miał wiele medalowych odyńców,trochę byków...i setki kozłów...... Kiedyś siedzieliśmy na ściernisku kukurydzy i na Antka wysypała się wataha dzików i zaczęła buchtować mu pod wysiadka,patrze na to cale wydarzenie i ciesze oko w oczekiwaniu na strzał,już nawet obstawiliśmy z Szymonem,którego to Antoni za chwile powali..ze swojego Alfreda.Patrzymy tak i czekamy,az tu nagle widzimy jak staruszek rzuca w watache swoim gumiakiem.....po chwili drugim,wataha rozprysła sie momentalnie,my w śmiech...Antek coś tam jeszcze pokrzykuje,po polowaniu..Idziemy do niego ,już złazi bosy z wysiadki,pytamy powtrzymujac śmiech co się stało...... Nic...co się miało stać...odpowiada Antos....te cholery chciały mnie wywalić z ta ambona a na dodatek ja se wzil...nie te naboje.......oj maja szczęście ....świńskie pomioty.....i wyciąga z kieszeni dwie breneki....... Taki to był staruszek przez 11 lat naszej przyjaźni ,strzelił jednego kozła....i lisa....który ścigał koźlaka. Miejsca jakie mi pokazał,rady jakie dal przyniosły mi niejeden sukces łowiecki.. Niestety w październiku 2008 roku..Antoni odszedł do Krainy Wiecznych Łowów. Kilka miesięcy po nim odeszła tez pani Krysia,jak zawsze mówiła ze ,,przecie on se sam nigdzi nie poradzi...to taka niezguła..."" pewnie są tam teraz razem,pewnie kol ANTOŚ nosi jej wielkie kupy mięsa...a ona zaprawia to w słoiki i karmi tymi rarytasami anioły........ DARZ BÓR Przyjacielu.....Bardzo mi Cie brakuje ,,bagno"" takie ciche i puste bez Ciebie Na tamtym pierwszym polowaniu z Antkiem,nie strzeliłem słonki,bo wyczulę ze strzałem przekreślę sobie początek prawdziwej przyjaźni....a wiele mnie kosztowało powstrzymanie sie od tego.miałem 20 lat,myśliwym bylem od kilku miesięcy...wiec wiecie......pasja,pasja,i jeszcze raz pasja.MOJA Kochaną żonkę ,tez zamiast do kawiarni,czy na zabawę,na pierwsza randkę zabrałem do lasu.na słonki...i powiem wam w sekrecie...ze wtedy właśnie chyba zdobyłem jej serce.Do dziś zastanawiam się czy ona pokochała las czy mnie?Przy niej raz tylko strzeliłem,ptak spadł .podbiegła ,podniosła {aporter}..hehe,wzięła do raczki i powiedziała ....Jakaś ty śliczna ,ptaszyno.i to była moja ostatnia słonka.,choć chodziłem prawie codziennie,składałem się ,prowadziłem,ale kiedy przyszło mi zgiąć palec,zawsze słyszałem Iwonkę.....,,jakaś ty śliczna ,ptaszyno""......i za cholerę nie moglem zgiąć tego palca i dobrze. Jeśli macie możliwość to stańcie w kwietniu w pobliżu olszowego mokrego lasu..a na pewno ja zobaczycie,lub usłyszycie jej,,,,,psiep.....psiep........kwork,kwork.a na pewno was zaczaruje...ta czarodziejka wiosennego lasu. DARZ BÓR

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do