
Wieść głosiła, że mamy na terenie niesamowitego odyńca – ci, którzy twierdzili, że go widzieli, oceniali na ponad 200 kg. Nigdy go nie spotkałam i uważałam, że te opowieści należy między bajki włożyć – ale do czasu! Podczas jednych wakacji jechaliśmy z synem po zakupy do Szczecinka, pora była wczesno popołudniowa, ale sztucer, jak zwykle na tylnym siedzeniu leżał, ponieważ trasa biegła przez środek terenu, na którym miałam odstrzał, a był to okres sarniej rui, więc – a nuż?
Oczywiście zerkałam kątem oka na boki i w pewnym momencie, kiedy przejeżdżałam przez mostek nad wyschniętym korytem rzeki, stanowiącym coś w rodzaju wąwozu – zamajaczyła mi wśród krzaków czarna plama. Przejechałam mostek, zatrzymałam samochód z ścianą drzew i ze sztucerem w garści podeszłam cichutko do barierki na mostku. Popatrzyłam przez lornetkę i …. o Święty Hubercie – jest – On!!!
Powolutku załadowałam i odbezpieczyłam sztucer złożyłam się i tu – zgodnie z przysłowiem – lepsze okazało się wrogiem dobrego! Przed wyjazdem Kolega namówił mnie na zmianę mojej poczciwej lunetki czwórki na szóstkę. Jak popatrzyłam w światło lunety, to adrenalina spowodowała, że krzyż latał mi po dziku od gwizdu do chwostu i powrotem. Im bardziej się starał uspokoić, tym bardziej luneta uskuteczniał wariacki taniec! W końcu odyniec przesunął się w krzaki i tylem go widziała! Zrezygnowana i zła jak chrzan, wrócił do auta i pojechaliśmy dalej.
Ale na tym nie koniec – w powrotnej drodze, a zaczynało już zmierzchać, przejeżdżaliśmy wzdłuż ścierniska po kukurydzy - znów go zobaczyłam. Żerował sobie spokojnie na skraju lasu, ale, bagatela, dzieliło nas ponad 300 m odkrytego ścierniska! Nie dałam jednak za wygraną i zaczęłam chyłkiem podchodzić, chwilami się czołgając, jak żołnierz na poligonie. Kiedy byłam już na ok. 150 m. ułożyłam się w typowej pozycji strzeleckiej leżąc – dzik był mocno poniżej mnie i w ogóle na mnie nie zwracał uwagi – co też taka pchła mu zrobi! Kiedy wreszcie uspokoiłam drżące ręce i bijące serce (tak głośno, że bałam się żeby on nie usłyszał) – pociągnęłam za spust. Huk, ogień z lufy i dzik zniknął! Odczekałam chwilę, ale ponieważ już się dobrze ściemniło poszłam na miejsce strzału – w latarce nic – ani farby, ani zestrzału. Nie dałam jednak za wygraną i szybko pojechaliśmy po psa. Syn został na kwaterze, a ja z dwoma myśliwymi wróciłam. Pies jednak nie podjął tropu, więc stwierdziliśmy, że czyste pudło. No cóż – i tak bywa!
Nie mniej jednak, nikt owej szafy więcej nie spotkał – czyżby się baby wystraszył i wyniósł w bezpieczniejsze miejsce ?
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Haber i o to chodzi !!! Darz Bór !!!
Pani aniu tez mialem podobne zdazenie ale widzisz ze nie ktorzy z naszych pseldo kolegow siedzacych w domu z pilotem w rece a nie w lowisku potrafia tylko krytykowac dla tego ja ci gratuluje a oni nam zazdroszcza tych wspanialych chwil nie zapomnianych Pozdrawiam
Pani aniu tez mialem podobne zdazenie ale widzisz ze nie ktorzy z naszych pseldo kolegow siedzacych w domu z pilotem w rece a nie w lowisku potrafia tylko krytykowac dla tego ja ci gratuluje a oni nam zazdroszcza tych wspanialych chwil nie zapomnianych Pozdrawiam
Kolego Nemrodzie - na tym własnie polega cały czar polowań, a moje wspomnienia, to jak by kadry wycięte z filmu życia, jakże bogatego w owe łowieckie przeżycia !!!
Panie Zenonie - tak się składa, że wszystkie moje wpisy prozą dotyczą realiów, a jak się coś komentuje - to może warto poznać trochę lepiej dawniej obowiązujące przepisy - bo mam nadzieję, że zwrócił Pan uwagę, iż jestem myśliwym od 54 lat i byłam etatowym pracownikiem PZŁ przez lat 25, a ustawy i regulaminy przez ten czas były wielokrotnie zmieniane, więc może warto bardziej ważyć słowa !!!
fajne opowiadanko ,tyle że fabuła mocno naciągana (jak to w bajkach bywało), no i dobrze, bo gdyby odpowiadała rzeczywistości ,musiał by się sąd łowiecki wypowiedzieć :)) powodzenia na niwie nie tylko literackiej
Pani Aniu, nie jestem złośliwy, ale to z autopsji twierdzę, że tzw. "Szafy", chyba wolą samego Huberta, zamykają swój widok przed nami, i wszystko znika, przepada bezpowrotnie. Tak by można było twierdzić - prawda... Ale nie, o nie, takie widoki i niezapomniane zdarzenia, zapadają nam w pamięci na wsze czasy naszego myśliwskiego życia. Pamiętamy, nie tylko takie zdarzenia, ale każdą pięść ziemi, na której się to działo i każdy otaczający nas szczegół tła takiego zdarzenia i wszystko staje się legęndą myśliwskiej przygody i czasem pecha !