Reklama

Pancerny lis

Zdarzyło się w kniei – pancerny lis

Zima jest taka jak tamta, no, może śniegu jest mniej. Druga rzecz, która ją wyróżnia to ta, że ja już nie poluję. Ale, nie zawsze tak było i coś tam w sercu pozostało... Bywa tak szczególnie wtedy, gdy ponowa okryje pola i lasy, a człowiek zbierze stare gnaty w kupę i wybierze się na spacer po kniei. Tam zaś pozostało tyle wspomnień oraz czegoś, czego nawet nazwać nie potrafię...

Polować przestałem z własnej woli, ale nie z własnego widzimisię, ani nie z powodu zmiany poglądów. Po pierwszym ciężkim udarze móżdżku, chodziłem przez ponad rok jak nawalony, chociaż nigdy nie byłem trunkowy, a teraz też jest z tym różnie, bo zdarzył się i drugi, ale wracajmy do naszych baranów - jak mawiają Francuzi.

Tamtego popołudnia, wybrałem się do odległego o 15 km łowiska z myślą o zapolowaniu na dziki, które bardzo intensywnie buchtowały przyległe do lasu pole po kukurydzy. Motorower „Romet duo” zostawiłem na dukcie odbiegającym od traktu - który prowadził do rozległych pól i zacząłem się ciapać na stojącą pod lasem ambonę. Na ramieniu niosłem swój wierny dryling – szesnastkę z kulą 7x65R i trochę amunicji w kieszeni. Jak się później okazało, śruty miałem tylko trzy...

Był wczesny wieczór, ale widoczność na śniegu doskonała, więc kiedy tylko wynurzyłem się z lasu, moją uwagę przykuł intrygujący kształt. Wziąłem lornetkę do ręki i rozwiałem wszelkie wątpliwości. Jakieś trzysta metrów ode mnie i ze sto metrów od ściany lasu, siedział sobie na kicie lisek chytrusek i lustrował okoliczne pola, a być może i marzył o tłustej kurze z niedalekiej wioski.

Wszystko to zaś działo się w tych odległych czasach, gdy lis był nie tylko trofeum, ale i poważnym zasilaczem myśliwskiego portfela. Tak czy siak, mój cel, czyli wspomniana ambona, stała mniej więcej na tej samej wysokości, więc postanowiłem połączyć dwa w jednym i zachowując ostrożność, zacząłem się zbliżać do obu moich celów, licząc, że odwrócony tyłem lis mnie nie zauważy, a jeżeli nawet, to lis go drapał.

Doskonale wszak wiedziałem, że lis ma nie tylko oczy, ale i uszy, więc nie lazłem zbyt daleko, tylko osiągnąwszy pierwszą naturalną kryjówkę na skraju lasu, schowałem się za nią i wyjąłem wabik. Nie bardzo liczyłem na sukces, bo w opisanej sytuacji szansa na to, że lis zechce zbliżyć się do ciemnej ściany lasu była niewielka, ale knieja to nie wyższa matematyka, więc zagrałem mu komedię.

Widać wypadłem bardzo wiarygodnie (polecam ten rodzaj polowania każdemu) bo lisek ostro ruszył w moim kierunku i z korzyścią dla mnie, wziął mnie na kulawy sztych. Pomylił się bowiem z celem o idealne 40 m. Prędkość rozwijał maksymalną, bo z całą pewnością liczył, że biedny zając cierpi gdzieś na brzegu lasu, jako że na polu nie widział nic. Być może z powodu jego łakomego pędu, lekko go spóźniłem, bo po strzale - który wyraźnie przyjął, przyhamował, ale drugi strzał oddany z prawej lufy, już na nim wrażenia nie zrobił i tyle go widziałem. Przynajmniej na razie.

Poszedłem sprawdzić efekt mojego strzelania. Na śniegu widać było wyraźnie liczne kropelki farby, co pozwalało liczyć na sukces, ale ile takich „pewnych” lisów nigdy nie podniosłem, szkoda gadać. Ruszyłem więc pomalowaną jak autostrada trasą za moim postrzałkiem i rychło się okazało, że sprawa nie jest typowa, cokolwiek to miało by znaczyć.

Otóż, na samym skraju lasu, skierowana koroną w stronę pól, leżała przewrócona brzoza. Drzewo upadło najwidoczniej latem, gdy wegetacja była w pełni i z tego powodu zachowało większość liści. Z drugiej strony wiadomo, że z brzozowych witek robi się doskonałe miotły, chociaż liście nie są tutaj potrzebne, wystarczy pierzasta struktura gałązek.

Całość wyglądała jak ośnieżona wiejska stodoła, a mój lisek siedział gdzieś pod jej dachem, bo tropu wyjściowego nie było. Wszelkie próby zaglądania do kryjówki nie miały żadnego sensu, chociaż sprawa była jasna. Lis w niej siedział, pytanie tylko – czy jeszcze żył. Pozostawienie go tam do jutra było pewną alternatywą, ale mógł tam zarówno wyzionąć ducha, albo zebrać siły i udać się do najbliższej nory, a wtedy causa finita.

Sytuacja była głupia, ale postanowiłem coś z tym zrobić. Wlazłem więc na powalony pień i zacząłem ostrożnie zbliżać się do zaśnieżonej „stodoły”. Rzecz jasna, że musiałem uważać aby nie spaść z kłody i nie połamać gnatów, albo i broni (tej „sztuki” dokonałem później dwa razy). Kiedy dotarłem wreszcie do konarów drzewa, obróciłem się w stronę lasu i zacząłem robić harmider potrząsając nogą gałęzie.

Skutek okazał się piorunujący, mój lis wyjechał spod improwizowanego dachu jak lokomotywa, a o strzale nawet mowy nie było. Pomyślałem wtedy, że sprawa istotnie skończona. Ten jednak nie pobiegł daleko, położył się w zasięgu wzroku pod wielka kępą leszczyny i kręcił łbem wypatrując swego prześladowcy. Podszedłem na jakieś trzydzieści kroków i odpaliłem ostatni śrut.

Wcale się nie zdziwiłem, że jedynym efektem mojego strzału... było zachęcenie lisa do dalszej ucieczki, każdy przecież wie, że postrzałki bywają pancerne. Lis i tym razem nie odbiegł jednak daleko, leżał sobie na śniegu i trzymając wysoko łeb, znowu wypatrywał swojego wroga. Podszedłem do niego na kilkanaście metrów i patrzyłem mu w oczy, umrzeć nie miał zamiaru, uciekać widocznie nie miał siły, a ja nie miałem czym strzelać.

Po jakimś czasie zwinął się w kłębek i tyle tego. Pewności, że jeszcze żyje, nie miałem żadnej, ale niczego wykluczyć nie było można. Czas leciał, a sytuacja była patowa. Oparłem więc broń o drzewo, wyciąłem poręczną lagę i zacząłem się zbliżać do zwierza. Ostrożność była wskazana, bo taki właśnie „martwy” lis porządnie rozpruł kiedyś bratu gumofilca, ale ten już napisał testament i śniły mu się tylko zające, które były normalne, bo same dały się zjeść...


Stary borsuk

Reklama

Komentarze opinie

  • Awatar użytkownika
    Stary borsuk 2013-01-20 08:59:55

    Bezsprzecznie najbardziej "zwariowane" (jak na mój gust) polowanie a lisy, to polowanie z jamnikiem. Jamnik na zawsze pozostanie dla mnie najbardziej odważnym psem z całego suczego rodu i może coś kiedyś o tym napiszę, albo zamieszczę wiersz o takim polowaniu który już jest. Z dziwnych sposobów polowania na lisy dodam taki (sam go nie testowałem) Należało w pobliżu ambony wykopać dziurę i włożyć do niej jakieś poślednie ryby lub ich odpady. Następnie na ten bigos postawić rurkę drenarską aby działała jak komin i zaczekać na amatora taniego żarcia. Na wabik lisy idą różnie, czasami jak żmija, a czasami to trzeba strzelać w samoobronie, bo taki mają pęd. Darz bór!

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis
  • Awatar użytkownika
    Redakcja 2013-01-19 19:08:05

    Z tym kotem, to było tak. Było 2 takich, których znałem,jeden starszy myśliwy z kresów. Strzelali kota, smażyli go na ognisku, zaciągali go na długi drut i ciągali saniami konnymi po obwodzie robiąc ślady, a później zasiadali na tych śladach Ja tego nie znałem, ale widziałem to , pytani o wyniki twierdzili, że strzelili, lecz tego potwierdzić nie mogę. Napisałem,na wszelki wypadek, być może ktoś potwierdzi to. Może to jakiś wschodni sposób, trudno powiedzieć, różne rzeczy ludzie wymyślają. We właściwym czasie sporo lisów nastrzelałem, ale nie było gdzie wyprawiać skór, zaś domorośli "specjaliści" od wyprawiania popalili je kwasami i porozpadały się po krótkim czasie. Z tym wabikiem to być może nabył jakiś felerny i jak zawabiłem na łące, to wiał jakbym strzelał za nim. Pozdrawiam.

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis
  • Awatar użytkownika
    borsuk38 2013-01-18 12:46:41

    Witam.Z zaciekaieniem czytam tekst kolegi ,czuje sie jak bym sam uczestniczyl w tym polowaniu,ja kiedys tez zapadlem na ,,lisia goraczke""polowalem na nie na wszelkie sposoby,po tropie ,na wab z psami i to z roznym skutkiem.Moge powiedziec tylko jedno ze lis to prawdziwy przeciwnik ktory wysoko ceni swoje futro i latwo go nie oddaje.Pozdrawiam i zycze duzo zdrowia

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis
  • Awatar użytkownika
    Stary borsuk 2013-01-16 16:53:32

    @ "Koser" Witam Kolegę. Ja, specjalnie o tych rudych zbójach myśląc, kupiłem sobie ruski automat śrutowy 12/70 i zamontowałem na niego lunetę o zmiennej ogniskowej. Luneta nie była zbyt wyczynowa, bo była to polska "Panta" ale automat spisywał się znakomicie. Lufę miał długą  jak dyszel od wozu i kosił niemiłosiernie, ale i z nim miałem dwie przygody lisie. Chyba kiedyś o tym napiszę. Wabiki zaś toczyłem sobie z drewna bukowego, a za "tokarkę" służyła mi wiertarka. Bywaj zdrów Kolego. Darz Ci bór!

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis
  • Awatar użytkownika
    koser 2013-01-16 15:57:47

    Witaj Stary borsuku@ Cieszę się, że Kolega powrócił trochę do zdrowia i znowu pisze na portalu. Opowiadanie z liskiem bardzo fajne. Taki autentyczny życiowy przypadek. Ja też bardzo lubię polować na lisy i inne drapieżniki. Przez lata miałem wiele spotkań z mikitą. Będąc kiedyś na olimpiadzie w Moskwie kupiłem sobie cały zastaw wabików. Również na lisa. Spodobało mi się wabienie ich w ten sposób. Albo na konającego zająca lub na pisk myszy. Strzelałem je głównie śrutem ale miałem również t.z. długopis w jedynie słusznym lisim kalibrze. Kiedyś dostałem od miejscowego rusznikarza małą lunetkę chyba produkcji radzieckiej od kbks-u za pomoc w naprawie tokarki. Zamocowałem to na moim śrutowym boku i wówczas liski miały już przechlapane. W latach 70 trudno było o coś takiego. Żona i znajome panie również się cieszyły pośrednio. Może nie z lunetki ala lisich skórek na kołnierze i czapki. Życzę Koledze dużo zdrowia i chęci do pisania kolejnych wspomnie z knieji.

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis
  • Awatar użytkownika
    Stary borsuk 2013-01-16 09:45:54

    @ nemrod 73. Na lisa najlepiej z wabikiem, zapewniam, a o tak egzotycznych sposobach na tego drania o jakich piszesz (smażony kot), nigdy nie słyszałem, ale gdybyś chciał się podszkolić w sztuce grania lisowi na nosie, to polecam książkę mojego brata wydaną przez "Łowca Polskiego" - "Z wabikiem na lisa". Być może jest to kryptoreklama i nadużycie, ale jak to inaczej przedstawić. Pewnie też coś jeszcze o lisach napiszę, chyba że głupie komentarze mnie od tego odwiodą. Oczywiście w żadnym razie nie było to skierowane do Cebie. Darz Bór!

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis
  • Awatar użytkownika
    Stary borsuk 2013-01-16 09:30:59

    Ulubionym zajęciem niektórych ludzi jest umieszczanie pod tekstem idiotycznych komentarzy. Przykro mi, ale nie mogę inaczej zinterpretować wpisu "piotr 123" i odpowiem mu adekwatnie.  Jeżeli myślisz kolego że zbliżając sie do rannego lisa wziąłem ze sobą pałę po to, aby sie bronic przed atakiem, to sam się rąbnij w głowe tłuczkiem do kotletów. Stary borsuk

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis
  • Awatar użytkownika
    Redakcja 2013-01-15 22:39:33

    Witaj Szczepanie, ciekawe zdarzenie. Był taki czas, że wszyscy polowali wtedy na lisy na różne sposoby, nawet na smażonego kota. Gdybym Ci powiedział, że nie umiałem wabić lisa wabikiem, bo co za wabiłem, to list robił zwrot i wiał. Choć strzelałem je na inne sposoby, tzw. cichych pędzeń. Mojego pierwszego lisa, którego strzeliłem podszedłem polem na około 300m. i okazał się cały parszywy. A arcyciekawe, moje polowanie na lisy na psa - opisze kiedyś i zmieszczę na portalu. Pozdrawiam DZ - znaczy Darz wiele Zdrowia.

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis
  • Awatar użytkownika
    piotr123 2013-01-15 18:10:41

    gratuluie odwagi

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do