
Po zdanym egzaminie na selekcjonera zaczęłam się przymierzać do kupna broni kulowej.
Wreszcie przyszedł transport z Austrii i zdobyłam upragnionego Manlichera. Po zamontowaniu lunety, korciło aby go wypróbować w lesie, a że do rykowiska daleko – udało mi się dostać odstrzał rogacza z jednego „bardzo wysoko postawionego” koła na obwodzie w pobliżu W-wy, gdzie mój kolega był myśliwym terenowym i gospodarzem.
Pojechałam – poszliśmy wieczorem na podchód i po nie długim czasie, idąc lasem, kolega wskazał mi pasącego się na skraju koziołka, mówiąc: na pewno selekt, możesz strzelać.
Adrenalina buchnęła, usiłowałam się złożyć, ale gdzie tam – ręce się trzęsą, luneta lata od ziemi do nieba, a ja nie mogę opanować emocji! Wreszcie kolega kazał mi oprzeć sztucer o jego ramię i tak spróbować. Spróbowałam i w tym momencie zaczęło mi dygotać kolano!
Strzału nie oddałam, rogacz „został żyć” , ale nie żałuję, bo takich przeżyć się nie zapomina!
Szczerze mówiąc – pamiętam okoliczności pozyskania każdej sztuki zwierzyny grubej i dlatego mam teraz o czym pisać.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Tys piknie :)))))))))
Mój pierwszy strzał do zwierzyny (lis) poszedł w ziemię, bo w chwili ściągania spustu dostałem w głowę oknem od ambony. :)