
Strzeliłam jednego medalowego rogacza (złoto) i przyznam się szczerze, że na ścianie prezentuje się pięknie, to nie mam z niego zbyt wiele satysfakcji, bo wspomnienie takie mdłe...
Po strzeleniu guzikarza, dostałam odstrzał łownego, we wspominanym już kiedyś Sękocińskim Lesie. Pojechałam, jak zwykle, po pracy na rekonesans i zostawiwszy samochód na szosie, poszłam leśną drogą w kierunku znanej mi polany, gdzie, miałam nadzieję coś spotkać. Idąc, nie rozglądałam się specjalnie na boki, bo raz, że las był gęsto zakrzaczony, a dwa, że chciałam zdążyć przed zmrokiem, ale, jak każdy myśliwy, „nawet jak nie patrzy – to zobaczy choć katem oka”, nagle spostrzegłam po prawej stronie, jakieś 100 m ode mnie dwie rude sylwetki!
Szybki rzut lornetki do oka – stare koźlisko z parostkami dwa razy jak łyżki i koza! Sztucer – bach – leży, nawet testamentu nie pisał. Podeszłam i zdębiałam, bo to co widziałam, to cienkie końcówki, a miedzy łyżkami – jak mój nadgarstek! Udekorowałam nas obydwoje – siebie złomem, jego ostatnim kęsem i tyle było tych emocji!
Ani chodzenia za upatrzonym, ani przesiadywania w gąszczu z wyczekiwaniem, ot, przypadek i tyle!
Wielu mi zazdrościło, a ja myślałam – tyle, że jednego pięknego rogacza mniej! O wiele więcej mnie cieszą szydlarze i piękne myłkusy, wiszące wśród innych!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
I Św. Hubert mnie pokarał, za niedocenienie Jego łask - w wirze kolejnych przeprowadzek, parostki wpadły komuś w oko i już ich nie mam, tylko dyplom został . . .