Reklama

"trzy czerwone"

22/07/2013 21:55
Kiedyś, w pierwszej „szkatułce” znalazło się wspomnienie o „głuchym byku”. Napisałam wtedy, że następny już nie był głuchy . . . niestety!
Wybrałam się na poranny podchód w czasie rykowiska z kolegą, gospodarzem łowiska, ponieważ polowałam tam po raz pierwszy i nie znałam dobrze terenu ( w końcu nasze obwody zajmowały łącznie 28 tys ha).
Było bardzo ciepło i byki porykiwały jakoś niemrawo – postanowiliśmy pójść na skraj ścierniska po kukurydzy – a nuż jakiś został żerować, a może i dziczek się trafi !
Niestety, ściernisko było puste, zrobiło się całkiem widno i nagle usłyszeliśmy, jakieś 50 m przed nami w zagajniku stukot wieńców bijących się byków!
Odgłos się powoli oddalał, a my, jak najciszej pobiegliśmy za nimi aż do skraju zagajnika. Po wejściu w zagajnik okazało się, że byki się zatrzymały i tłuką się dalej!
Zaczęliśmy ostrożnie podchodzić, jeden chyba nas zauważył, lub zwietrzył, bo szybko pomknął w las, tylko płowa sylwetka mignęła. Natomiast drugi zaczął wolno schodzić w dół zbocza, na którym zagajnik ów rósł. Właściwe była to młoda, liściasta, niezbyt gęsta samosiejka.
W pewnym momencie dostrzegłam wreszcie byka jakieś 100 m przed nami, ale stanął tak niefortunnie, że łeb i szyję miał ukryte za grubym drzewem, tak, iż widziałam tylko sylwetkę „na blat” i mogłam ocenić, że młody nie jest.
Zatrzymałam gestem kolegę, oparłam sztucer o „okraczkę” rosnącej brzózki i czekałam aż byk się pokaże w całości. Po chwili przesunął się o krok lub dwa i pokazał kark i wieniec – wprawdzie koronny, ale o wyraźnym obrysie trójkąta. Krzyż na kark, strzał i byk zniknął z pola widzenia, ale za chwilę usłyszeliśmy „testament” dochodzący gdzieś z dołu!
Kolega zerwał się aby biec w jego kierunku, złapałam go za połę, zapaliliśmy papierosy i kazałam chwilę odczekać. Nie pomogło – w gorącej wodzie kąpany, po trzech „sztachnięciach, rzucił papierosa i pobiegł na miejsce strzału. Okazało się, o czym nie wiedzieliśmy, że byk stał na skraju głębokiego wąwozu i po strzale stoczył się na jego dno – ok. 50 m w dół. Kolega wrzasnął: leży, trzy czerwone – no i byk tego nie wytrzymał, obraził się, wstał i poszedł!
Farby było sporo, więc byłam pewna strzału, zbiegłam na dół i zaczęliśmy się wspinać po śladach na przeciwległe zbocze. Stwierdziłam, że jak wejdziemy na górę, będzie tam leżał. Mój towarzysz tylko się ironicznie uśmiechnął, ale na moje wyszło!
Oczywiście wyciągnął nóż – bo jak tu babie pozwolić patroszyć – ale miał taki tępy, że szybko go zastąpiłam z moim składanym, kochanym koziczkiem, a za byka dostałam na wycenie jeden zielony!
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do