Reklama

Zdarzyło się w kniei

Według obiegowej opinii, to wprawdzie wędkarze należą do najtęższych blagierów, ale myśliwi ponoć w tym nieformalnym rankingu niewiele im ustępują. Cóż, pewnie coś w tym jest. Pamiętam przecież ze swoich młodych lat rozmaite opowieści starych śp. Kolegów - którym już dawno szumi wieczna knieja, jak to drzewiej bywało i jak to panowie spotykając się w takich razach przy stole, zasiadali do niego tyłem, aby nie patrzeć sobie wzajemnie w oczy. Ale ja opowiem Wam historię prawdziwą. To naprawdę wydarzyło się w kniei i przyznaję, że do czasu, gdy sam tego doświadczyłem, wiary bym nie dał.


Czas, gdy w naszej kniei można było spotkać wielkie drapieżniki, przeminął bezpowrotnie, ale i dzisiaj zawsze może się zdarzyć, że jakiś mieszczuch podczas grzybobrania spotka w lesie dzika. Myśliwy powie, a cóż to za sensacja? Oczywiście, żadna, ale to nie będzie o zbieraniu prawdziwków, tylko o polowaniu. Jakie to natomiast ma przełożenie na tą okoliczność, to ja doprawdy nie wiem, bo sytuacja była raczej podobna. Tego dzika też nikt w sensie dosłownym nie ścigał, mógł sobie iść swoją drogą... No, może był on jednak jasnowidzem? Może, bo intencje wobec niego miałem w istocie niecne. Polowaliśmy w lesie z naganką i psami. W tym akurat polowaniu, w charakterze kibica towarzyszył mi wujek ze Śląska, wielki entuzjasta łowieckiej przygody, ale że przeżyjemy aż taką, tego nie spodziewał się nikt. Ja to już na pewno, bo w kniei spędziłem do tamtego czasu ponad dwadzieścia lat i nie tylko dzików strzeliłem furę.

Stanowisko wypadło nam za rozrośniętym krzakiem łozy, która rosła sobie w płytkim rowie oddzielającym linię, na której staliśmy, od rozległej, podmokłej halizny która roztaczała się przed nami na jakieś dwieście metrów, aż do wznoszącej się tam ściany lasu. Stamtąd właśnie doleciały nas ożywione wrzaski naganki i ujadanie sfory, która wpadła na trop. Kogo goniły psy, zgadnąć było nie trudno – w miocie były dziki.

Watahy w porze huczki mają urozmaicony skład osobowy, ale zwykle towarzyszący takiemu babińcowi odyniec leży sobie w osobnym, nieco oddalonym barłogu i z reguły w chwilach zagrożenia wybiera własne rozwiązanie. Nie inaczej było i tym razem. Pomimo znacznego oddalenia, wyraźnie było słychać, gdzie przemieszczają się ścigane przez psy dziki, ale zgodnie z zasadą - nie wszystkie. Oto, na przeciwległym krańcu porośniętej z rzadka olchą i brzozą halizny, ukazał się spory dzik i nieśpiesznie, przez nikogo nie ścigany, podążał charakterystycznym „świńskim truchtem” ku naszemu stanowisku. Widzieliśmy go doskonale i czasu na oddanie skutecznego strzału w miot było dużo, ale uznałem, że korzystniej będzie wypuścić go na linię oddziałową i na niej oddać pewny strzał, gdy kąt lotu kuli będzie bezpieczny, a i dzika nie trzeba będzie targać z mokradła.

Sytuacja rozwijała się idealnie, dzik zbliżał się do linii i zgodnie z torem swojego biegu, miał nas minąć jakieś 15 metrów z lewej strony od stanowiska na którym staliśmy. Oczywiście, ja stałem jako pierwszy od pędzonego miotu, a wujek - tuż za moimi plecami. Piszę o tym dlatego, że to wkrótce będzie miało pewne znaczenie dla sprawy.

Dzik był już bardzo blisko linii, jakieś dziesięć, piętnaście metrów, sytuacja do skutecznego strzału wprost idealna, ale wiadomo, że ludzie bywają wygodni... Wszystko, co wydarzyło się w następnej chwili, bardzo mnie przerosło i rozegrało się tak szybko, że kompletnie zbaraniałem. Trudno powiedzieć, ile trwało to sekund, z pewnością mniej, niż potrzeba czasu, aby to opisać. Dzik nagle zmienił kierunek swojego biegu i wyraźnie włączył dopalacze. Nie byłoby w tym może nic dziwnego, gdyby nie to, że najwyraźniej to on wziął mnie na celownik! i zanim zdołałem o czymkolwiek pomyśleć, rzadki przecież i przeźroczysty krzak rachitycznej wierzby, dosłownie wybuchł mi przed oczmi chmurą wzniesionych atakiem odyńca śmieci, a ja w rozpaczliwym geście samoobrony usiłowałem zrobić chociaż krok do tyłu, aby uratować swoje kulasy, którym groził los wierzbowych witek.

Pomysł miałem nie tyle dobry, co jedyny w tej sytuacji, ale wykonując ten rozpaczliwy gest samoobrony, wpakowałem się na biednego wujka, a padając na plecy, oddałem mimowolny strzał ze swego drylinga, oczywiście - „prosto koło dzika”, który dosłownie otarł się o moje gumofilce. W następnej chwili oboje zaliczyliśmy glebę i poczuliśmy pot na plecach. Dzik był już bezpieczny i właśnie znikał w świerkowym młodniku po drugiej stronie drogi.

Nie jestem egzaltowanym fantastą, ani szukającym popularności bajkopisarzem i zapewniam, że sytuacja taka zdarzyła się naprawdę, a doskonale widzieli ją koledzy z sąsiednich stanowisk. Coś takiego zdarzyło się mnie tylko raz w życiu, chociaż dzików i nie tylko, strzeliłem wiele, a niektóre to nawet chciały mnie zjeść, ale wtedy sytuacje były jasne. Postrzałki bywają groźne i co do tego wątpliwości nie mam żadnych, co jednak tego wariata skłoniło do takiego zachowania? Tego to ja nie wiem, wiem przecież jedno – wybrał dobrze.

Szczepan Kropaczewski


Reklama

Komentarze opinie

  • Awatar użytkownika
    Stary borsuk 2012-05-14 08:04:48

    Witam zatwardziałego Nemroda! (bez urazy) Oczywiście wszystko to o rosomaku wiem i uważam, że autor tej starej i grubej książki popłynął i to bardzo, żałuję jednak, że nikt jej nie skojarzył z konkretnym tytułem lub twórcą. Pamiętam, że była ładnie ilustrowana i wydana na bardzo białym kredowym papierze. Szkoda. Darz bór! Stary borsuk

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis
  • Awatar użytkownika
    Redakcja 2012-05-13 09:30:46

    Rosomak, to największy przedstawiciel łasicowatych, występuje w tajdze i tundrze i Ameryce płn. To głównie padlinożerca, ale może atakować nawet renifery. Trudno sobie wyobrazić, by w normalnych warunkach atakował o wiele większą ofiarę od siebie, chyba że chorą lub z głodu. Co zaś z tym przeciskaniem między drzewami, to autor popuścił trochę fantazji na kanwie opowieści ludu miejscowego. Ale - sam czytałem kiedyś w podobnej książce wspomnienia myśliwskie i nie wierzyłem w opisywane zdarzenie, a czas dał, że sam doświadczyłem podobnego. Pozdrawiam!

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis
  • Awatar użytkownika
    Stary borsuk 2012-04-28 09:07:27

    @ Nemrod i każdy kto mnie czyta. W komentarzu Kolegi zaciekawił mnie akapit odnoszący się do "starych łowców". Otóż, bardzo bardzo dawno temu, jakieś 40 lat z okładem wstecz, gdy łowiectwo było już moją pasją, ale jeszcze nie byłem myśliwym, "wpadła mi w ręce" stara książka myśliwska, była dość gruba i raczej przedwojenna, ale niestety miała jedną "wadę". Książka była w opłakanym stanie i nie posiadała okładki, a zawierała barwne opisy rozmaitych zwierząt oraz ich obyczaje. Jeden, dotyczący rosomaka, zapamiętałem do dzisiaj. Otóż według autora tego dzieła rosomak jest tak zajadłym łowcą, że potrafi nawet zabić łosia, a robi to tak sprytnie, że nigdy nie odpuści i tak długo "dybie" na swoją ofiarę (idzie jej tropem) aż ją dojdzie i zabije. Ale najlepsze jest to co następuje potem. Otóż rosomak nie poprzestaje na jednorazowym posiłku z łosiny, tylko opycha się do granic wytrzymałości, następnie... odszukuje dwa blisko siebie rosnące drzewa i przeciskając się między nimi, opróżnia swój przewód pokarmowy i znów udaje się do padliny. Oczywiście cykl ten powtarza się aż do skutku, czyli kompletnego zmielenia łosiowej tuszy. Co to jest za książka i kto jest jej autorem? Stary borsuk

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis
  • Awatar użytkownika
    Stary borsuk 2012-04-28 07:18:59

    Witaj Nemrodzie! Bardzo Ci dziękuję za nawiązanie do mojej przygody, ja jestem 48, więc śmiało można mi walić stary, bez najmniejszego kłopotu. Oczywiście, dzik to nie owieczka i chociaż wiele z nich chciało mnie szczerze zjeść, to jednak były to sytuacje proste, ta, wydaje mnie się lekko zwariowana, ale i takie się w kniei zdarzają. Darz bór! Stary borsuk z Krainy Piasta Kołodzieja.

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis
  • Awatar użytkownika
    Redakcja 2012-04-27 20:27:14

    W wiadomościach myśliwskich Marcina Domagalskiego na jego blogu, wyczytałem ciekawy zwrot - przestrogę starych łowców - jak to określa: "Póty dobrze, póki człek za zwierzem idzie, ale źle kiedy zwierz już człowieka szuka", więc warto pamiętać o tym odwróceniu ról gdy się poluje na dziki, za przeproszeniem - Stary borsuku... zatem, bogatszy w jeszcze jedno doświadczenie - darz bór !

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis
  • Awatar użytkownika
    Stary borsuk 2012-04-26 17:45:08

    Drogi Kolego. Na wstępie przepraszam że dopiero dzisiaj odnoszę się do Twojego wpisu, ale dopiero dzisiaj umożliwiła mi to zwariowana technika. Wracajmy jednak do naszych baranów jak mawiają Francuzi. Owszem, na polowaniu (prawie) wszystko może się zdarzyć, ale ja z czymś takim spotkałem się tylko raz w życiu, a w kniei spędziłem ponad trzydzieści lat i rzeczywiście widziałem nie jedno... Darz bór! Stary borsuk

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis
  • Awatar użytkownika
    Redakcja 2012-04-21 19:21:47

    Nad czym tu dywagować, na polowaniu wszystko może się zdarzyć, być może tym sposobem szarżowania na prześladowcę, uszedł z nie jednej opresji

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do