
Był piękny, słoneczny, majowy poranek. Wracałam z podchodu na rogacza – na pusto. Szłam ścieżką wzdłuż ściany lasu, mając po prawej rozległą łąkę, a za nią łan dobrze podrośniętego zboża. W pewnym momencie, kątem oka zauważyłam jakiś ruch w zbożu i mignęła mi płowa sylwetka. Stanęłam cichutko wśród krzaków i podniósłszy lornetkę, zaczęłam obserwować.
Po chwili na łąkę wybiegł w podskokach koźlak i zaczął wesoło brykać. Za jakiś czas sztuka w zbożu podniosła głowę i koza – mama zawabiła dziecko, popiskując. Urwałam źdźbło trawy i zapiszczałam również. Koźlaczek popatrzył w moja stronę, to znów w stronę mamy i stanął jak wmurowany, natomiast koza wybiegła szybko ze zboża, rozglądając się bacznie wokół.
Ja, po chwili, znów zawabiłam, co ją wyraźnie wkurzyło ! Zasłoniła sobą dziecko i zaczęła straszyć tupiąc cewkami i machając w moja stronę łebkiem. W końcu zagoniła koźlaka z powrotem w zboże i szybko się obydwoje oddalili.
Niby polowanie nieudane – ale ta scena była tak piękna, że - jak widać - została mi w pamięci przez wiele lat!
A wniosek z tego – nie każde wyjście w las, które nie kończy się strzałem należy uważać, za stracone….
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Kolego Marianie - zdjęcia dodaje redakcja - ja za nie nie odpowiadam :)
Ale na zdjęciu, to nie koza = mama-sarna, a raczej już mama-daniela, chyba?
To że ktoś zapamiętuje na cały życie takie chwile jest właśnie dowodem na to że to prawdziwa miłość do tych zwierząt. Pamiętam jak ja miałem z 10 lat i wstawałem o 6:30 specjalnie po to by popatrzeć jak stadko sarenek które przychodziło zimą pod sam dom (babcia miała tam truskawki) będzie żerować. W zimie przychodziły regularnie w to miejsce aż łza kręci się w oku kiedy przypominam sobie tamte beztroskie i piękne czasy szkoda tylko że wtedy nie miałem takiej lornetki jak mam dziś :P. Dziś mam tak samo taki widok po prostu cieszy serce bo to wyjątkowo piękne zwierzęta które codziennie naprawdę muszą walczyć o przetrwanie. No i właśnie ostatnio wybrałem się w moje ulubione miejsce z którego zawsze można nie płosząc ich popatrzeć na rudel saren obserwowałem je z lornetki jakieś 18 sztuk tak z odległości około 500 metrów. Spokojnie sobie coś tam pałaszowały inne zaś leżały na ziemi aż tu nagle od moich pleców z zupełnie przeciwnej strony wyleciało inne 7 sztuk. Ja zapadłem w bezruch a lornetkę skierowałem od razu na nie były bardzo blisko może z 40 metrów także z widoku lornetki to były dosłownie na wyciągnięcie ręki :). Coś je wypłoszyło z sąsiedniej remizy bo były strasznie zdyszane i biegły z otwartym pyskiem prawdopodobnie dlatego mnie nie zauważyły bo były zmęczone i przelatywały przez sąsiednią bardzo niebezpieczną drogę. Zatrzymały się zaraz obok mnie i zaczeły mi się podejrzanie przyglądać jakbym był nowym strachem na wróble ale mi taka rola się podobała szkoda że nie trwała dłużej. Po 10 minutach same ze spokojem odeszły ale ten widok też zapamiętam na całe życie :)
Szkoda, że tak nie wielu to rozumie ....
Takie jak opisana sceny stanowią właśnie prawdziwe uroki myślistwa