
Jak zaczynałam polować, nie było jeszcze parku narodowego nad Biebrzą, tylko normalne obwody łowieckie, które rzeka przedzielała, a na bagnach kaczki, bekasy, jednym słowem raj! Wybraliśmy się kiedyś w sierpniu na kaczki. Ranek był chłodny, a wstać trzeba było przed świtem, aby długą, wąska groblą dojść do bagien, przed porannymi zlotami.
Po zejściu z grobli – brr – woda zimna do kolan, a czasem i wyżej, co parę kroków trzeba było stawać i zginając kolana, wylewać wodę z gumiaków, bo ciążyły jak ołów! Wreszcie doszliśmy z kolegą do wysokiego stogu suszącego się sitowia i ostrej trawy, które miejscowi rolnicy zbierali na paszę dla bydła.
Ściągnąwszy buty wdrapaliśmy się na stóg, zanurzając się po pachy w suchym sianie, a buty do góry podeszwami próbowaliśmy podsuszyć do świtu. Ogarnęło nas miłe ciepełko i zmogła drzemka, aż pierwsze promienie słońca liznęły po twarzach i zrobiły pobudkę!
Kaczki zaczęły się zlatywać z okolicznych pól ogromnymi stadami, zapudłowałam się jak ostatni neptek, bo stóg chwiejny i co strzał to siad!
Po przelotach poszliśmy polować „na deptaka”, strzeliliśmy po kilka kaczek i spotkaliśmy kolegę, który z zapałem polował na kszyki. Tu muszę powiedzieć, że chodzenie było o tyle trudne, że w trawie nie było widać, jak głęboka jest woda i co jakiś czas wpadało się po pas!
Spotkany kolega pokazuje z dumą troki – patrzcie, ile bekasów – a tam . . . same łebki, bo kiedy przedzierał się przez trzcinowiska, ostra trzcina, która zarastała te głębsze miejsca - poobcinała mu trofea!
Tak nam zszedł cały dzień, zmordowani i mokrzy wracamy do domu, w samochodzie cisza, wreszcie któryś mówi – to kiedy jedziemy znowu? A na to ten od bekasów – a weź ty się odbiebrz!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie