Reklama

Czyj to dzik?

07/12/2012 23:29

Polowanie miało być na dziki w podwarszawskim lesie. Jedziemy, zima, śnieg wali, że świata nie widać! Myśliwi z tego koła to przeważnie "zajęczarze", więc stawiło się na zbiórkę niewielu i jeden zaproszony gość - znany redaktor. Czekamy na jeszcze jednego, który miał otropić dziki - były przechodnie.

Przyjeżdża, mówi - nie ma dzików, tropów nie znalazłem, ja na to - przecież przed chwilą przestało padać, więc ponowa jest dopiero teraz. Namówiłam resztę - jedziemy! W kilku pierwszych pędzeniach czysto leśnych raz były dziki, ale poszły bokiem niestrzelane.

Większość miała dubeltówki z brenekami, tylko ja dźwigałam 2 sztuki - dubeltówkę i sztucer, bo ewentualnie były w planie również bażanty. Jeden z kolegów miał dryling. Wreszcie dochodzimy do skraju lasu, który wąską lizjerą świerkową z podszytem wychodził w pole, a na końcu był prostopadły młodnik sosnowy - już w szczerym polu.

Padła propozycja, aby przenieść się na teren typowo bażanci, mimo moich sugestii, że w tej lizjerze bardzo często czułam woń dzików i widziałam buchtowiska. Idziemy gęsiego wzdłuż brzegu zagajnika i w pewnym momencie, na jego końcu, wywala wataha na pole do wspomnianego wyżej młodnika. Biegiem obstawiliśmy dookoła młodnik - strzał tylko poza miot i naganka zaczyna pędzić, ledwo przedzierając się przez gąszcz. Ja stałam na najdalszej ścianie młodnika - na środku. 

Nagle - kanonada - dziki zawróciły przez pole do lasu. Wyskoczyłam na róg i patrzę, a kolega, który stał obok z dubeltówką, mając za daleko na strzał, wrzasnął - na co czekasz - strzelaj! Strzał całkowicie bezpieczny - w pole za dzikami, które już wpadały w drągowinę, więc, niewiele myśląc, z rzutu wygarnęłam do ostatniego wyrośniętego warchlaka.

Zaznaczył i wpadł do lasu. Sprawdzam - jest zestrzał i kropelka farby. Wszyscy - obcierka, poszedł zdrów. Ale ten, który podpuścił mnie do strzału, postanowił jednak przejść przez tę drągowinę - bo wracaliśmy do lasu, skoro dziki jednak są. No i za chwile okrzyk - leży! Podchodzimy - jest jeden wlot od mojej strony - ale strzelało kilku, oprócz mnie, tyle, że brenekami.

Stanęli nad dziczkiem i ktoś rzucił - trzeba wypatroszyć, inny - a no trzeba, ale nikt się kwapi! Cisnęłam kożuch na ziemię, wyciągnęłam swój koziczek i szybko dzika wypatroszyłam. Wlot jak mój mały palec - prowadzący - niby doświadczony myśliwy, mówi - skoro kilka osób strzelało z tej samej samej strony - nie wiadomo czyj - pójdzie do skupu na koszty polowania!

Szlag mnie trafił i stwierdziłam, że zapłacę za nagankę, a dziczka ok 40 kg wezmę na własny użytek. Długo się zastanawiano, aż wreszcie wspomniany wyżej gość nie wytrzymał i stwierdził, że kobiecie nie wypada odmówić.

W trakcie późniejszej konsumpcji dzika, o mało nie złamałam sobie zęba na kawałku płaszcza z mojego pocisku. Nie odmówiłam sobie tej satysfakcji i przy najbliższej nadarzającej się okazji pokazałam wszystkim ten kawałek miedzi!

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do