
Polowanie miało być na dziki w podwarszawskim lesie. Jedziemy, zima, śnieg wali, że świata nie widać! Myśliwi z tego koła to przeważnie "zajęczarze", więc stawiło się na zbiórkę niewielu i jeden zaproszony gość - znany redaktor. Czekamy na jeszcze jednego, który miał otropić dziki - były przechodnie.
Przyjeżdża, mówi - nie ma dzików, tropów nie znalazłem, ja na to - przecież przed chwilą przestało padać, więc ponowa jest dopiero teraz. Namówiłam resztę - jedziemy! W kilku pierwszych pędzeniach czysto leśnych raz były dziki, ale poszły bokiem niestrzelane.
Większość miała dubeltówki z brenekami, tylko ja dźwigałam 2 sztuki - dubeltówkę i sztucer, bo ewentualnie były w planie również bażanty. Jeden z kolegów miał dryling. Wreszcie dochodzimy do skraju lasu, który wąską lizjerą świerkową z podszytem wychodził w pole, a na końcu był prostopadły młodnik sosnowy - już w szczerym polu.
Padła propozycja, aby przenieść się na teren typowo bażanci, mimo moich sugestii, że w tej lizjerze bardzo często czułam woń dzików i widziałam buchtowiska. Idziemy gęsiego wzdłuż brzegu zagajnika i w pewnym momencie, na jego końcu, wywala wataha na pole do wspomnianego wyżej młodnika. Biegiem obstawiliśmy dookoła młodnik - strzał tylko poza miot i naganka zaczyna pędzić, ledwo przedzierając się przez gąszcz. Ja stałam na najdalszej ścianie młodnika - na środku.
Nagle - kanonada - dziki zawróciły przez pole do lasu. Wyskoczyłam na róg i patrzę, a kolega, który stał obok z dubeltówką, mając za daleko na strzał, wrzasnął - na co czekasz - strzelaj! Strzał całkowicie bezpieczny - w pole za dzikami, które już wpadały w drągowinę, więc, niewiele myśląc, z rzutu wygarnęłam do ostatniego wyrośniętego warchlaka.
Zaznaczył i wpadł do lasu. Sprawdzam - jest zestrzał i kropelka farby. Wszyscy - obcierka, poszedł zdrów. Ale ten, który podpuścił mnie do strzału, postanowił jednak przejść przez tę drągowinę - bo wracaliśmy do lasu, skoro dziki jednak są. No i za chwile okrzyk - leży! Podchodzimy - jest jeden wlot od mojej strony - ale strzelało kilku, oprócz mnie, tyle, że brenekami.
Stanęli nad dziczkiem i ktoś rzucił - trzeba wypatroszyć, inny - a no trzeba, ale nikt się kwapi! Cisnęłam kożuch na ziemię, wyciągnęłam swój koziczek i szybko dzika wypatroszyłam. Wlot jak mój mały palec - prowadzący - niby doświadczony myśliwy, mówi - skoro kilka osób strzelało z tej samej samej strony - nie wiadomo czyj - pójdzie do skupu na koszty polowania!
Szlag mnie trafił i stwierdziłam, że zapłacę za nagankę, a dziczka ok 40 kg wezmę na własny użytek. Długo się zastanawiano, aż wreszcie wspomniany wyżej gość nie wytrzymał i stwierdził, że kobiecie nie wypada odmówić.
W trakcie późniejszej konsumpcji dzika, o mało nie złamałam sobie zęba na kawałku płaszcza z mojego pocisku. Nie odmówiłam sobie tej satysfakcji i przy najbliższej nadarzającej się okazji pokazałam wszystkim ten kawałek miedzi!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie