
Jeden z kolegów miał wyżła szorstkowłosego, który był znakomitym płochaczem, aporterem, a nawet świetnie – rzekomo – pracował na farbie. Zabierał go zawsze na polowania zbiorowe, czy to bażanty, zające, kaczki – a nawet dziki, choć – niestety mojego nie znalazł.
Zajęcze polowania były dla właściciela pełne emocji, bo kiedy przechodziliśmy w pobliżu jakichś wiejskich zabudowań, pies nagle znikał, rozlegał się kurzy wrzask i pomstowania gospodyni, a właściciel pędził regulować rachunek za kurę, która... była najlepsza nioska, znosiła po dwa jajka dziennie i warta była tyle co dwie inne...
Miało to dla niego i swoje dobre strony, bo nigdy nie wracał na pusto z polowania, jak nie było zająca, to zawsze można było pocieszyć żonę kurą na rosół! Natomiast na kaczkach właściciel wyżełka miał zawsze najlepsze wyniki. Kiedyś, spojrzawszy na jego pas z amunicją, zauważyłam, że jakoś naboi mało mu ubyło, w stosunku do pełnych troków!
Kiedy staliśmy na sąsiednich stanowiskach nad dużym stawem, sytuacja się wyjaśniła – pies puszczony w trzciny przyniósł w zębach klapaka, a myśliwy – z całym spokojem przypiął go na troki!
Etyka we mnie przeważyła nad koleżeństwem i od tego czasu zrezygnowaliśmy z klapaczego aportera!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie