Polowanie dewizowe, zbiorowe na dziki w moim macierzystym kole /4 leśne obwody - razem 28000 ha w jednym kompleksie!/. Zwierzyny grubej w bród! Przyjechała grupa Francuzów razem z szefem biura, które to polowanie zakontraktowało - mówił nieźle po polsku.
Jesteśmy w łowisku, śnieg, mróz, wymarzone warunki. Jeden z naszych terenowych myśliwych miał bardzo dobrego dzikarza, wiec poszedł z nim razem z naganką w miot. Prowadzącym polowanie był mój kuzyn - łowczy koła, oraz brał w nim udział prezes - postać potężna zwłaszcza w szerz.
Ja zostałam na kwaterze, aby pomóc leśniczynie przygotować posiłek. Po powrocie przy stole zaczęły się opowieści, które zacytuję:
Opowieść prezesa - słyszę, że Azor głosi dziki i w miocie tuż przede mną widzę, jak prowadzi za ucho sporego warchlaka prosto na mnie. Krzyknąłem - Azor puść - pies puścił, a dziczek zdezorientowany łupnął we mnie, a że miałam śliskie gumofilce, rąbnąłem do tyłu jak długi. Warchlak zaczął atakować moje buty, a tu ni jak nie mogę strzelić, żeby się w nogę nie trafić. Boję się rozstawić nogi, żeby mi "klejnotów" nie urwał! Dopiero jeden z Francuzów wyskoczył zza flanki i tak się zaczął śmiać, że dzik zwiał!
Opowieść Francuza: slyszy, pies ścieka, idzie patsi - duzi prezes lezi, maly dzik go je i ksici nie ściela, nie ściela!
Ryknąłem śmiechem w dyżurce i wszyscy na mnie jak na wariata patrzą:):):)