
Bardzo lubiłam polować na rogacze w okresie rui – na wab. Kupili w Budapeszcie niemiecki wabik b. fajny, bo z regulacją i przy najbliższej okazji postanowiłam go wypróbować. Pojechaliśmy z synem na wakacje do jednego z OHZ i pierwszy wieczór – polowanie z podjazdu.
Strażnik, pan Grześ, który powoził, pierwszy raz widział „kobite ze sztucerem i do tego z jakimś gwizdkiem”. Całe popołudnie zeszło na objeżdżaniu terenu, a tu rogaczy ani widu, ani słychu. Zrezygnowani, już o dobrej szarówce, wracamy podśpiewując dla dodania animuszu harcerskie piosenki, gdy, wtem, zobaczyłam pasącą się sylwetkę sarny – jakieś 200 m. od nas, ale było już tak ciemno, że nie do rozpoznania.
Kazałam zatrzymać bryczkę i tak dla zabawy zaczęłam wabić. Sztuka poderwała gwałtownie łeb i galopem pognała w nasza stronę. Z odległości kilkunastu metrów stwierdziłam, że jest to młody widłaczak, ale dalej nie przestawałam popiskiwać, a on zaczął okrążać bryczkę i bacznie przyglądał się klaczy, jakby myślał – co ta koza taka wielka?
Moi towarzysze z trudem powstrzymywali chichot, aż któryś nie wytrzymał i głośno parsknął, na co kozioł odskoczył i pognał w pole – przeszła mu ochota do zalotów! Od tego czasu pan Grześ został gorącym wielbicielem moich łowieckich umiejętności i nie jednego kozła przy nim strzeliłam!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie