
Pod koniec lat czterdziestych ub. wieku, po greckim powstaniu Markosa wielu jego uczestników uciekło do Polski, która, znana z gościnności, przyjęła ich z otwartymi rękami, tym bardziej, że wiemy, jaki ustrój wtedy u nas panował.
Duża grupa z nich osiedliła się w Bieszczadach. Historia, którą tu opowiem, przydarzyła się jednemu z moich kolegów leśników, podczas jego pierwszej po studiach pracy, w nadleśnictwie Baligród. Owi Grecy zamieszkujący w okolicy, znani byli z „nadmiernego spożywania” i po takim spożyciu, zdarzało mu się spotykać ich śpiących przy drodze w lesie, kiedy wracał do z nadleśnictwa do swojej leśniczówki.
Pewnego zimowego wieczoru, idąc przez las po pracy, usłyszał przy drodze chrapanie. Ponieważ była to zima, przestraszył się, że biedny Grek do rana zamarznie, zanim wytrzeźwieje, więc zaczął wołać – Greku – Greku – a w tym momencie zza krzaka rozległ się ryk niedźwiedzia, który, gwałtownie przebudzony, uciekł w popłochu do lasu!
Tak brzmiała opowieść kolegi, natomiast ja mam wątpliwości co do tego popłochu, gdyż, jak pisał Mickiewicz w wierszu o Leszku i Mieszku: „ . . .niedźwiedź … miąs nieświeżych nie je . . .” !
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Oj jak tak sobie zaczniemy dziękować to miejsca na komentarze zabraknie :))))))))))) A opowieść w 100 % autentyczna! ! !
mistrzostwo świata! :D Pani Anno, dzięki Pani mój dzień rozpoczął się od radosnego uśmiechu na gębie - dziękuję!