Pewnego roku nie mogłam pojechać do siebie na rykowisko, gdyż w tym czasie wypadały jesienne konkursy psów, a ja, będąc członkiem Komisji Upowszechnienie Psa Myśliwskiego w W-wie, miałam na głowie całe przygotowania i organizację. Wreszcie – po konkursach postanowiłam jednak wybrać się w las, a że u nas odstrzały były już wydane i po części wykonane – udało mi się dostać byka w dewizowym nadleśnictwie Strzałowo. Była już połowa października i choć w dzień pogoda piękna jak w środku lata, to nocami przymrozki i rankiem trawa biała od szronu. Byki gdzie nie gdzie jeszcze porykiwały, więc myślałam, a nuż jakiegoś spotkam. Kilka dni łaziłam nadsłuchując, ale po za dalekimi glosami i nielicznymi tropami – nic. Wreszcie, pewnego ranka, idąc wśród oszronionego młodnika, pokrytego wszędzie srebrnymi siatkami pajęczyn, na których błyszczały spasione jak śliwki samice pająków – zbliżałam się do wielkiego zrębu na wzgórzu, gdzie poprzedniego wieczoru, już po ciemku słyszałam byka. Kiedy dochodziłam do zrębu, wydało mi się, że mam jakieś omamy słuchowe bo nagle usłyszałam . . . pełną pieśń cietrzewia! Wreszcie udało mi się zobaczyć całe wzgórze, na szczycie pasł się byk – nie do odstrzału – przyszłościowy, a na okolicznych drzewach . . .grały trzy koguty! Stałam zauroczona widokiem aż słońce wzeszło wysoko i oświetliło całą scenę, koguty zamilkły, a byk zarzucił wieniec na plecy i majestatycznym krokiem się oddalił! Nawet nie potrafię oddać słowami tego co wówczas przeżyłam
Komentarze opinie