
Opowiadali mi kiedyś koledzy (dwaj bracia) o swoim polowaniu na wczesno-wiosenne kaczory.
Ponieważ ich relacje - aczkolwiek dość dziwne- ale się pokrywały, uznałam opowieść za prawdopodobną i ją zacytuję.
Maszerowali wzdłuż rzeczki, która przecina nasz obwód łowiecki, a na niej często lubiły siadać kaczki. W polu jeszcze resztki śniegu, przy brzegach spłachetki lodu, a środkiem wartki nurt. Nad rzeką wikliny i od czasu do czasu wierzba lub olcha, tak, że byli nieźle ukryci.
Jeden strzelił kaczorka i długo nic, aż wreszcie zrywa się kaczor, jeden strzela i kaczor lotem koszącym spada na druga stronę. Drugi podnosi kaczorka i woła - łap, przerzucę ci. Rzucił kaczora, a ten machnął skrzydłami i tyle go widzieli!
Około południa, znów któryś strzelił kaczora, powiesił na pustych do tej pory trokach i zeszli się na mostku na drobny posiłek. Położyli troki na ziemi, zajęli się kanapkami, a za plecami - hałas. Zanim zdążyli zareagować - jeden kaczor zerwał się z ziemi i z trokami na szyi pooleciał!
Odechciało im się więcej polowania i jak niepyszni wrócili - ale opowiadać było co!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie