Reklama

Mundur . . .

19/07/2013 20:13

Pewnego dnia – a był to wtorek – wzywa mnie szef i mówi – pani Aniu, w niedzielę, jak pani wiadomo jest Wojewódzki Zjazd Delegatów w Zielonej Górze. Ponieważ nikt z członków NRŁ ani ZG nie ma czasu – pojedzie pani, w ramach obowiązków służbowych, jako nasz obserwator. Nie musi Pani zabierać głosu, tylko czuwać nad prawidłowością przebiegu Zjazdu. A - i ponieważ Zielona Góra jest najbardziej „umundurowanym” województwem – dobrze byłoby, żeby pani pojechała w mundurze! (Trzeba pamiętać, że mundury dopiero niedawno weszły do użycia i każdy szył na własną rękę – gdzie się dało).
Dobra, dobra, tylko skąd ja wezmę mundur w tak krótkim czasie!
Wyszłam z pracy i pobiegłam do niedalekiego sklepu z materiałami, gdzie znalazłam piękną wełenkę w odpowiednim kolorze – ewenement na ówczesne czasy!
Szybko do znajomej krawcowej ale była zawalona zamówieniami – nie ma mowy! Do następnej, ta – nie potrafię „tego” uszyć!
Co było robić – następnego dnia wyciągnęłam starą, babciną, ręczną maszynę do szycia, wykroje z „Burdy” – był taki niemiecki magazyn z modą i wykrojami i w imię Boże – zabrałam się do krojenia!
Pospinałam skrojony materiał, przymierzyłam – może być, ale zrobił się późny wieczór, a rano do pracy. Szycie zostawiłam na następny dzień.
W pracy obdzwoniłam kolegów wojskowych, żeby zdobyć sznur – kupić przecież nie można było, nawet w wojskowym sklepie, tylko za leg. oficerską. W piątek jeden z kolegów przyniósł mi sznur, ale teraz trzeba go ufarbować na zielono – jak? Farba do tkanin – efekt zerowy, spróbowałam plakatówki, wyglądało nieźle, póki mokre – zostawiłam do wyschnięcie na balkonie i do szycia!
O dziwo – udało się! Ale sznur nie chciał za czorta wyschnąć!
Został do rana na balkonie, ale żeby tego nie było za mało, listonosz przyniósł mi wezwanie na sprawę sądową, na poniedziałek!
W sobotę po południu wyjazd, a sznur po wyschnięciu wyglądał jak szpinak z jajkiem! Pranie i farbowanie od nowa w ciemnozielonym tuszu – złapało, ale mokry, a tu pociąg!
Zapakowałam w dwie foliowe torby i do walizki, w ostatniej chwili pomyślałam o medalach (miałam przy mundurze baretki) ale zabrałam też miniaturkę „złota” do klapy.
Po przyjeździe, okazało się, że w hotelu kaloryfery zimne, jak tu wysuszyć ten cholerny sznur?!
W pokoju była umywalka, nad nią lampa z kulistym kloszem. Jakimś cudem się tam wdrapałam, powiesiłam sznur i przedrzemałam noc przy zapalonym świetle.
Rano przyjechał po mnie łowczy woj., spojrzał na klapę z miniaturką i mówi – o nie, medale muszą być!
Chcąc nie chcąc przypięłam żelastwo, biust mi nieco obwisł, ale trudno. Sznur pięknie wysechł – wreszcie wszystko OK.
Jednak nie koniec przygód – wchodzimy na salę pięknie udekorowaną, na każdym stole bukiet gożdzików, w prezydium jeszcze większy, siadam skromnie z boku, tymczasem przewodniczący obrad, po otwarciu, zaprasza mnie do prezydium –upsss – ale robię dobrą minę i maszeruję przy oklaskach. No nic – posiedzę i tyle.
Złudna nadzieja – na koniec obrad przewodniczący niespodziewanie prosi mnie do zabrania głosu.
Co miałam robić – wstałam pochwaliłam co tylko mogłam, a na zakończenie zebrano wszystkie kwiaty ze stołów i mi wręczono – a było tego z setka – snopek, aż się ręka ugięła.
Nocny pociąg do W-wy i prosto do sądu, ale przecież nie wparaduję na salę w mundurze, przy orderach i ze snopkiem kwiatów, bo pomyślą – wariatka!
Zostawiłam marynarkę, krawat i kwiaty w szatni i . . . rozwód dostałam! ! !

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do