
Przyjeżdża kiedyś do ZW jeden z łowczych powiatowych - pół twarzy sine, ręka na temblaku - ledwo łazi.
Pytamy: Witek, pod tramwaj wpadłeś, czy co?
A on: miałem bliskie spotkanie trzeciego stopnia! Idę przez las, a tu nagle łomot, krzaki trzeszczą, słyszę, że coś pędzi wprost na mnie. Myślę, łoś albo wataha dzików, bo hałas był niebywały. Już zacząłem się rozglądać za jakimś grubym drzewem, bo jak na złość wokół tylko gąszcz krzaków. Zanim zdążyłem uskoczyć - wpada na mnie rozpędzony... młody rogacz. Rąbnąłem jak długi na ziemię i jakby tego było mało, za nim drugie potężne koźlisko przegalopowało po mnie jak po ścieżce! Mam trzy żebra złamane - i pokazał nam cały bok i rękę od łokcia do barku sino-fioletową!
Trafił na okres rui i ten stary odpędzał młodego od kozy, nie zauważając nawet - w miłosno-wściekłym zapale - że na drodze jest człowiek!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Na takiej leśnej drodze - kiedyś - na rykowisku - jadąc motorem- zbierałam wprost z motoru borowiki jak talerze!