Na jednym z rykowisk przeżyłam niesamowitą przygodę. Choć chwila była krótka jak mrugnięcie – uznałam, że warto ją opisać. Bardzo wczesny poranek, ledwie świtało kiedy zaczęłam podchodzić ryczącego byka. Z głosu i hałasu jaki robił, waląc wieńcem po gałęziach aby odpędzić porykujących kibiców, uznałam, że wart chociażby obejrzenia. Mgła wokoło jak mleko – widoczność na parę kroków – ale powoli opadała, więc poranek zapowiadał się piękny. Wyszłam z lasu na małą polankę – ryk się oddalał – jelenie zaczęły się przemieszczać w kierunku znanej mi ostoi. Miałam dobry wiatr, więc postanowiłam pójść za nimi, liczą, że gdy mgła opadnie i słońce wzejdzie dojdę je po zapachu. Tu muszę wspomnieć, że nos mam, jak mawiał mój mąż, nie gorszy od wyżła. Idę spokojnie po srebrzącej się od opadającej mgły trawie i nagle . . . nad głową jakiś szum, a z mgły nade mną, z niebywałym szumem skrzydeł wyłoniła się para bielików ! Przemknęły nisko, prawie zawadzając skrzydłami o mnie i zniknęły znów we mgle. Szczerze mówiąc – tak zbaraniałam, że zapomniałam o byku, pomknęłam do samochodu, aby podzielić się wrażeniem z kolegami i wtedy dowiedziałam się, że rzeczywiście, mamy na obwodzie gniazdującą parę. Jak zamykam oczy – mam ten widok pod powiekami do dziś!
Komentarze opinie