Reklama

Pechowy strzał

07/11/2012 22:15
Polowanie na rogacze u podnóża Gór Świętokrzyskich. Idziemy z kolegą linią leśną, nagle, kątem oka, spostrzegam jakąś płową plamę, na skraju sąsiadującej polany. Patrzę przez lornetkę - pasie się marny szóstaczek ok. 5-cio letni i cały czas ogania się - zresztą tak jak my - od komarów, które cięły jak wściekłe.

Szybko oceniłam - selekt, nadaje się. Oparłam się o rosnącą przy linii brzózkę, wymierzyłam, jak miałam w zwyczaju, w nasadę karku - bach! Padł w ogniu, jednak zawsze miałam zwyczaj dać zwierzynie odejść w spokoju, więc odczekaliśmy chwilę, paląc papierosy, żeby choć na moment odgonić dymem tę namolną chmurę krwiopijców!

Po parunastu minutach podchodzimy do leżącej sztuki - a tu ani śladu strzału - co jest, padł od huku czy co? Biorę za parostki - a z łba sito! Kolega mówi - widziałem, że jak strzelałaś, to machnął głową od komarów!

No cóż, śmierć szybka, najbardziej humanitarna, tylko co ja pokażę na komisji wyceny? Po wypatroszeniu załadowałam nieszczęsne trofeum do plastikowej torby, aby je jakoś wypreparować. Zaniosłam później to, co mi zostało, na komisję i opowiedziałam, jak się rzecz miała, a że już byłam wtedy osobą wiarygodną - uwierzyli i dostałam ocenę pozytywną.

Parostki - bo tyle mi zostało w całości - zachowałam, bo to jednak trofeum. Kiedy, w ostatnim okresie mojej pracy zawodowej pracowałam w preparatorni muzeum Łowiectwa i Jeździectwa w Łazienkach, wpadła mi w ręce czaszka rogacza, z której parostki zostały przeznaczone na jakieś ozdoby. Oczyściłam ładnie możdżenie, dokleiłam do nich moje samotne parostki i teraz wiszą pięknie oprawione na ścianie, przypominając ów niefortunny strzał . . .
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do