Działo się to jakieś 40 lat temu. Mój mąż był wówczas opiekunem wyłączonego obwodu łowieckiego dzierżawionego przez Zjednoczenie PGR. Miał pod opieka dużą ilość jagdterierów, własnych i państwowych i do pomocy trzech podwładnych. Jego obowiązkiem było m.in. organizowanie polowań dewizowych, zbiorowych na dziki.
Przeważnie szedł sam w miot z trzema psami, które idealnie pracowały, wyprowadzając dziki na linie myśliwych. Tego dnia też tak było, z tym, że po strzałach na linii gon zawrócił i domniemany postrzałek razem z psami wpadł w gęsty sosnowy młodnik. Mąż zawsze lubił ryzyko i adrenalinę (zarówno w życiu, jak i na łowach), więc, oczywiście, zaczął się przebijać przez młodnik w kierunku, gdzie psy trzymały dzika.
Kiedy wreszcie dotarł na jakieś pięć kroków – oczom jego ukazał się następujący obrazek – dzik siedział na zadzie trzymany z dwu stron za uszy przez psy, a trzeci atakował od tyłu. O strzale nie ma mowy, bo psy, więc cóż robi mój łowca – a no – zaszedł dzika od tyłu i będąc pewny, że dobija postrzałka, siadł mu na grzbiecie i skłuł!
Po skończonym polowaniu, trzeba było ustalić, czyj dzik, ponieważ strzelało kilku. Powierzono tę funkcję staremu gajowemu, który zawsze zajmował się tym i wyjmowaniem oręża. W czasie wieczornej biesiady, przychodzi ów gajowy i mówi – aby jedna dziurecka jest! Wszyscy pytają gdzie, z której strony itd., a on z całym spokojem – ale łod noza!
I w tym miejscu odezwą się znowu głosy krytyki, że nie dozwolony sposób polowania itd. itp. Otóż jest w tym jedno ale – mąż był nie tylko doświadczonym myśliwym, lecz również znakomitym lekarzem weterynarii i wiedział dokładnie, jak zadać zwierzowi skuteczny cios, powodujący szybką śmierć, nie narażając przy tym szalejących psów na przypadkowy postrzał.
Skóra do dziś leży w holu – przypominając ową przygodę!
Chcesz coś sprzedać lub kupić, oferujesz usługi, szukasz pracownika lub pracy?
Postrzałek komentarze opinie