Kiedyś podczas rykowiska, wraca kolega z podchodu, zmordowany, koszula mokra od potu i taki jakiś wytytrany na zielono. Pytamy – gdzie trofeum, bo jakiś czas temu słyszeliśmy strzał z wyraźnym plaśnięciem kuli, a on tylko ręka machnął! Wreszcie, po odsapnięciu i wypiciu dwu kubków mocnej herbaty, a w naszej rodzinie pijało się baaardzo mocną, zaczął opowiadać: Spotkał pięknego byka na bukowym zrębie, gdzie rosły jeszcze pniaki, które już zaczynały puszczać od korzenia gałązki z listowiem. Obejrzał go dokładnie, uznał, że wart zgięcia palca, byk strzelony na komorę padł w ogniu, ale, że kolega był szybki w działaniu, oparł sztucer o bukowy pniaczek i poszedł aby zabrać się do patroszenia. Odwrócił byka na grzbiet, chwycił za wiadomą część ciała i ciachnął a byk, widocznie się tym zdenerwował, że ktoś go męskości pozbawił, wstał i zaszarżował! Biedny łowca salwował się biegiem w kierunku sztucera – a było ze sto m. – a byk za nim, atakując wieńcem pniaki po drodze! Wreszcie kolega, częściowo biegnąc, a częściowo kryjąc się za pieńkami – dopadł sztucera, chwycił, ale strzelić nie musiał, bo byk padł kilka metrów od niego. Okazało się, że był strzelony na tzw. „pustą komorę”, ale co się nieszczęsny Nemrod strachu najadł – to jego!
Ale mu byk niespodziankę zrobił . Hahahhah