Mój syn, jak był malutki, jak to chłopiec dostawał różne strzelające zabawki i od początku uczony był, że nie wolno z nich celować do ludzi i zwierząt, za wyjątkiem prawdziwych polowań. Wreszcie, kiedy miał ok. 4-ch lat udało mi się kupić mu „prawdziwą” dubeltówkę. Była to blaszana zabawka, która po złamaniu naciągała sprężyny i zamknięta – wydawała odgłos podobny do wystrzału. Uciecha była niebywała! Zakładał mój kapelusz i biegał po mieszkaniu strzelając do ścian, udając, że czai się tam zwierz! Pewnego razu pojechaliśmy z wizytą do znajomego, który był gospodarzem obwodu hodowlanego ZW PZŁ, przeznaczonego do tresury, prób polowych i konkursów psów. Oczywiście Hubert (bo jakże inaczej miałby mieć na imię mój syn!) zabrał ze sobą „broń”. Okazało się, że strażnik znalazł w lesie, porzuconego, prawie zdychającego warchlaka, przyniósł go do owego kolegi, który go odratował. Jako, że dziczek podczas rekonwalescencji oswoił się bardzo z ludźmi i nie można było go wypuścić w teren, zbudowano mu obszerny kojec i ustawiono w nim budkę, aby miał się gdzie chować. Dziczek miał zwyczaj, kiedy ludzie kręcili się w pobliżu, wbiegać do budki, za chwilę z niej wyskakiwać, przebiegać parę kroków i tak na okrągło. Podeszliśmy z synkiem do ogrodzenia, aby mu pokazać jak wygląda prawdziwy dzik. Przyglądał się uważnie, jak dziczek chowa się do budki i ściągnął z ramienia „broń”. Kiedy „odyniec” wyskoczył z budki, Hubert złożył się błyskawicznie i „wystrzelił”! Z trudem powstrzymaliśmy uśmiech, gdyż skład był jak u najlepszego strzelca! Sytuacja powtórzyła się trzykrotnie, aż się dziczkowi znudziło a synek dumnie oświadczył – „strzeliłem trypela”! Był bardzo obrażony, kiedy kilka osób nie wytrzymało i ryknęło śmiechem!
Komentarze opinie