
Dzisiaj już mogę się przyznać, do głęboko skrywanej tajemnicy – otóż – kiedy zaczynałam polować, nasłuchawszy się uprzednio opowieści, jak to temu czy innemu dzik „portki wyłatał”, bałam się dzików jak licho, ale nikomu o tym oczywiście nie mówiłam!
Z wielkim zapałem nie opuszczałam żadnego polowania, ale na stanowisku zawsze się rozglądałam za grubszym drzewem. Kiedy trafiała się rachityczna brzózka, zastanawiałam się czy mnie utrzyma!
Trwał to chyba z rok, aż wreszcie przyszedł moment, kiedy wataha wywalała z miotu jakieś 10 m ode mnie i . . . stał się cud!
Adrenalina spowodowała, że złapałam za broń i zaczęłam wybierać, aby nie lochę (w moim kole w ogóle loch się nie strzelało). Naturalnie, zanim wybrałam, było już za daleko na strzał z dubeltówki i dziki poooszły – ale, zostałam całkowicie uleczona!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Czekamy Stary Borsuku - ja też, przez te 53 lata przynależności do PZŁ nie spotkałam się z agresywnym dzikiem, choć moje wspomnienie "Duży prezes leży, mały dzik go je" nieco temu przeczy :)
Może będę niezbyt oryginalny ale powiem, że wieści o agresywności dzików są bardzo przesadzone. Dziki to zdecydowane lenie i sybaryci, najbardziej to cenią sobie święty spokój. Pewnie coś o tym napiszę.
Życie ciągle nas zaskakuje!Często sami nie wiemy, co nosimy w sobie!